Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Daryśka
Król Szamanów (!)
Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)
|
Wysłany: Nie 23:00, 06 Sie 2006 Temat postu: 500 lat później |
|
|
Tytuł mówi chyba sam za siebie...
Długo zastanawiałam się, czy dawać tu tego ficka, czy może sobie odpuścić? Stwierdziłam, że napiszę kilka części i, jeśli nic się nie posypie, to wrzucę też tutaj. Ale kilka osób zna już to z bloga. Więc się zastanawiałam -dawać tu, czy nie? W końcu doszłam do wniosku, że może złapię tu nowych czytelników dla tego ficka. A jak nie, to zostanę przy blogu. W końcu spróbować nie zaszkodzi, nie?
Więc daję pierwszą część. Króciótka, ale to w zasadzie prolog - tylko nie chciało mi się zmieniać numeracji... wiem, leń ze mnie Dobra,koniec nudnego wstępu od autorki, która i tak wstępów pisać nie umie i pisze nie wiadomo co, bo nie wie, co napisać...
Part 1
Nerwowe kroki odbijały się echem w pustym, białym korytarzu. Dało się słyszeć płacz wielu niemowląt. Były one co prawda za małe, by wiedzieć co się dzieje, ale intuicyjnie wyczuwały niebezpieczeństwo. Cisnący się do nosa zapach spalonego ciała tylko pogarszał sprawę.
Lekarz i policjant w cywilu przemierzali szybko korytarz. Nagle zatrzymali się przed jednymi z wielu drzwi. Nie różniły się one niczym od pozostałych. Zwykłe, gładkie, białe drzwi ze srebrną klamką. Wisiała na nich mała tabliczka z numerem sto trzydziestym ósmym. Lekarz delikatnie nacisnął klamkę i popchnął drzwi. Nie wszedł do środka. Wpuścił tam natomiast policjanta.
Z pomieszczenia dochodził duszący odór spalenizny. Piekący w oczy dym zdążył się już w większości ulotnić, ale jego pozostałości drażniły nieprzyjemnie nos, prowokując do kichania. Pod ścianą, naprzeciwko drzwi, znajdowało się duże okno. Stała też tam półka, zastawiona przeróżnymi drobiazgami potrzebnymi przy opiece nad niemowlakiem. Na środku, na cienkich nóżkach, stało małe dziecięce łóżeczko. Wykonane było w dużej części z plastiku, białego i przeźroczystego. Dolna część łóżeczka była metalowa. W środku znajdowała się biała kołderka z brązową, dymiącą plamą w środkowej części. Nie była to jednak jedyna anomalia. W kącie, za drzwiami, leżała pielęgniarka. Była martwa. Jej włosy i ubranie były doszczętnie spalone. Z jej niegdyś ładnej twarzy zostało tylko wspomnienie. Czerwony kawał nadpalonego mięsa nie przypominał nawet głowy. Jej ręce i nogi pokryte były bardzo dotkliwymi poparzeniami.
Policjant, mimo iż widział w swoim życiu niejednego trupa, zamknął oczy. Zrobiło mu się słabo. Dawno nie widział tak pokiereszowanego ciała. Sprawa nie wyglądała na łatwą, zwłaszcza, że wpuszczone wcześniej do pomieszczenia urządzenia nie wykryły śladów żadnego intruza. Policjant rozejrzał się jeszcze raz dookoła. Gdyby nie nadpalona kołderka, lekko stopione łóżeczko, ciało pielęgniarki i osmalony sufit, to pomieszczenie wyglądałoby całkiem normalnie.
Lekarz zajrzał do pomieszczenia przez uchylone drzwi. Wyraźnie czekał na to, co powie policjant. Nie doczekawszy się jednak żadnej reakcji ze strony przedstawiciela prawa, odchrząknął dość głośno. Policjant odwrócił się twarzą do niego.
-Na razie nie nagłaśniajmy sprawy. Dla dobra śledztwa.
-Jasne, dla dobra śledztwa… -mruknął lekarz.
-Czy zaginęły jeszcze jakieś dzieci? –policjant zdawał się zignorować mruknięcie.
-Nie. Tylko to niemowlę.
-W takim razie proszę poinformować tylko Asakurów. W końcu to było ich dziecko.
Jak się znajdzie ktoś, kto jeszcze tego nie czytał, a chciałby, to kontynuacji spodziewać się po 16 sierpnia.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Ive-Hao
Król Szamanów (!)
Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z królestwa
|
Wysłany: Pon 17:25, 07 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Skoro dajesz to tu, to może mogę liczyć na to, że cześciej coś napiszesz ech i kto to mówi
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Karina
Król Szamanów (!)
Dołączył: 17 Gru 2005
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina Wiecznych Łowów
|
Wysłany: Pon 19:56, 07 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Jeeeeee;D
To opowiadanie jest świetne, wciagajace i w ogóle super...
Hyhyhy^^
Teraz juz nie będę się musiała martwić "a co jesli na mylogu będzie przerwa techniczna i nie będę mogła poczytać o Haosiu?'^^
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Makoto
Beznadziejny
Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 10:27, 08 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Jeszcze tego nie czytałam, ale muszę powiedzieć że mnie zaciekawiło. Spodobało mi się więc będę stałą czytelniczką tego opowiadania. Czekam na następne części. Pozdrawiam. 3-maj się
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kaede
Szaman
Dołączył: 18 Gru 2005
Posty: 217
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Sosnowiec (i tak nie wiecie gdzie to jest)
|
Wysłany: Wto 15:45, 08 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
^^no cóż krótkomale tresciwie. Czasem ciesze sie ze jestem twoim krytykiem
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Daryśka
Król Szamanów (!)
Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)
|
Wysłany: Śro 23:52, 16 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
O... szczerze to nie spodziewałam się tu takiej ilości komentów, biorąc pod uwagę, że rozgłaszałam bardzo bloga i mam tam stałych czytelników... czuję się miło zaskoczona ^^'
No, to chyba pora na następny part, nie?
Part 2
Idę powoli ulicą. Rozglądam się z zaciekawieniem dookoła. Wszystko się zmieniło. Znowu. Gdy byłem tu po raz ostatni, ulicą jeździły smrodzące pojazdy. Te, no, jak im tam… samochody, o! Teraz ich nie ma. Ani jednego w zasięgu wzroku. Może to i dobrze? Chociaż z drugiej strony, zastanawiam się, czym są te kulo kształtne obiekty, latające ponad głowami wszystkich przechodniów. Może to one zastąpiły samochody? Wyglądają co najmniej śmiesznie. Wielka, srebrnobiała kula z niebieską szybą z przodu. No, chyba że to jest tył, trudno się w tym zorientować. Nie ma żadnych kółek, ani drzwi. Nic. Ciekawe, jakim cudem to coś lata?
Budynki. Są jeszcze wyższe niż ostatnio. Niemal zupełnie przesłoniły niebo. Głupcy, którzy je wybudowali, zapomnieli chyba, że gwiazdy prowadzą nas, a ten, kto nie widzi ich światła jest zgubiony i umiera. Tam, gdzie między wysokimi budowlami widać jeszcze skrawki nieba, jest ono przesłonięte dziwną szybą, rozpostartą wysoko ponad wszystkim. Czyżby ludzie postanowili się odgrodzić od gwiazd? Po co wybudowali taką kopułę z przyciemnianego szkła? O ile to w ogóle jest szkło…
Sami ludzie niewiele się zmienili. Są może trochę wyżsi niż pięćset lat temu i ubierają się inaczej, ale poza tym żadnych większych zmian nie dostrzegam. Co do ubrań, to wszelka oryginalność i odmienność zostały zatracone. Wszyscy są poubierani w stroje ze srebrno szarego materiału, mieniącego się w świetle całą tęczą kolorów. Materiał ten wydaje się być bardzo cienki i zwiewny, jednak buty, wykonane również z niego, wydają się być ciężkie i grube. Moja jasno brązowa peleryna musi się wyróżniać z tłumu. Nie zamierzam się tym jednak przejmować. Bo i po co? I tak ludzie wyginą. Już ja tego dopilnuję.
Skręciłem w prawo. Rzuciło mi się w oczy, że przeszedłem już taki kawał, a nie zobaczyłem żadnej roślinki, żadnego drzewka czy kwiatka. Nic. Łatwo się domyślić, czyja to wina. Barbarzyńcy. Dostaną za swoje.
Musiałem dojść do starszej, wręcz zabytkowej dzielnicy miasta. Tu budynki były odrobinę niższe, ale wciąż można je było nazwać drapaczami chmur. Ulice jednak nie były gładkie, jak to te, którymi do tej pory spacerowałem. Te tutaj były wybrukowane. Widać było, że to uboższa dzielnica. Nie było tu takich sklepów, jakie mijałem w bogatszej części miasta. Zamiast tego napotkałem zwyczajne targowisko. Z czystej ciekawości zajrzę na ten plac targowy i zobaczę, czym to się dzisiaj handluje.
***
Na niedużym targowisku jak zwykle kłębiła się masa ludzi. Wszyscy oni próbowali zdążyć zakupić potrzebne im drobiazgi w codziennej gonitwie za stale uciekającym czasem. Wśród straganów ze starociami, żywnością i przeróżnymi cudeńkami spacerowała spokojnie młoda kobieta. Ubrana, jak wszyscy dookoła, w strój ze srebrnoszarej tkaniny nie rzucała się za bardzo w oczy. Dla oka wprawnego obserwatora wyróżniała się ona jednak bardzo. Jako jedyna w tłumie kupujących i sprzedających, jeżeli nie liczyć idącej z nią dziewczynki, nigdzie się nie spieszyła. Wręcz przeciwnie. Powoli kroczyła wzdłuż rzędów stoisk i dokładnie wszystkim się przyglądała. Trzymająca ją za rękę dziewczynka co jakiś czas podskakiwała radośnie. Kobieta nagle się zatrzymała. Przykucnęła i szepnęła dziewczynce coś na ucho. Ta skinęła głową i zniknęła w tłumie. Rozdzieliły się.
***
Wziąłem do ręki jakiś metalowy drobiazg i przyjrzałem mu się uważnie. Zastanawiałem się, do czego u licha może to coś służyć?
-Zostaw to, chłopcze! Jak chcesz kupić, to należy się osiem kredytów!
-Czego?
-Osiem kredytów! Głuchy jesteś?! A teraz to odłóż! Chyba że kupujesz.
-Nie, nie kupuję.
Odłożyłem dziwny drobiazg na miejsce, jednocześnie powstrzymując się w duchu od zrobienia krzywdy sprzedawczyni. Fakt, że była stara, brzydka, nieuprzejma, opryskliwa i w ogóle nie była szamanką wcale mi w tym nie pomagał. Postanowiłem jednak nie robić zamieszania. Siląc się na możliwie uprzejmy ton, zapytałem:
-Co to jest?
-A ty co, żarty sobie stroisz?! Nabijasz się ze mnie, smarkaczu?!
Przymknąłem oczy, żeby nie stracić panowania nad sobą. Ludzie nic a nic się nie zmienili.
-Nie, nie żartuję. Czy powie mi pani, co to jest, czy tylko tracę tu czas?
Sprzedawczyni zamilkła na chwilę. Zmierzyła mnie spojrzeniem.
-Nie jesteś stąd, prawda chłopcze?
-Tak to widać?
-Wyróżniasz się.
Chyba nie usłyszała ironii w moim głosie. Nachyliła się przez stoisko. Nieudolnie usiłowała mi powiedzieć coś tak, żebym tylko ja to usłyszał. Nie udała jej się ta sztuka. Usłyszeli wszyscy ludzie w promieniu dwóch metrów.
-Tutejsze władze nie lubią obcych. Skąd taki dzieciak jak ty wytrzasnął pozwolenie na wjechanie do miasta? Musisz mieć niezłe znajomości. Powiem ci jedno. Staraj się nie rzucać w oczy, a będziesz żył długo i spokojnie.
Kiwnąłem głową. Nie zdążyłem nic odpowiedzieć, gdy usłyszałem wrzask jednego ze sprzedawców.
-Złooooodziej! Łapać złodzieja!
***
Dziewczynka złapała jeszcze ciepły bochenek chleba w dłonie. Uśmiechnęła się. Wtem nachylił się do niej barczysty sprzedawca z ogromnymi wąsami.
-To kosztuje trzy kredyty.
Dziewczynka przycisnęła bochenek do piersi i cofnęła się. Sprzedawca świdrował ją spojrzeniem. Dziewczynka zacisnęła zęby, odwróciła się na pięcie i zaczęła uciekać.
-Złoooooodziej! Łapać złodzieja!
Dziewczynka nie zważała na krzyk sprzedawcy, tylko uciekała. Biegła, przeciskając się przez tłum i uważając, żeby nie upuścić zdobyczy. Nikt nawet nie spróbował jej zatrzymać.
***
Spodziewałem się, że informacja o złodzieju wywoła ogólne poruszenie, ale nic takiego nie nastąpiło. Świadomy tego, że rzucam się w oczy, postanowiłem opuścić targowisko. I to jak najszybciej. Gdy tylko znalazłem się na ulicy, przystanąłem. Zerknąłem na targowisko. Okrzyk o złodzieju nie wywołał u ludzi kompletnie żadnych emocji. Wszyscy ciągle się zajmowali swoimi sprawami. Jest jeszcze gorzej niż pięćset lat temu. Kompletna znieczulica. Odwróciłem się plecami do targowiska i już miałem odejść, gdy coś we mnie wpadło. Obejrzałem się przez ramię i zobaczyłem małą, wystraszoną dziewczynkę z bochenkiem chleba w rączkach. Ubrana była, jak wszyscy, w strój ze srebrnoszarego materiału. W jej przypadku jednak dało się zauważyć, że ubranie jest mocno zużyte. Sukieneczka była też na nią trochę za duża. No i była bosa. Przypatrywała mi się dziwnie. Miała czarne włosy do ramion. Widać, że dawno nie myte. W ogóle cała była brudna. Tylko jej wielkie, czarne oczy błyszczały tajemniczo. Nie mogła mieć więcej jak cztery lata. Zastanawiałem się, co zrobić. W końcu nie miałem wątpliwości, że oto stoi przede mną ‘ten złodziej’. A jednak coś mi mówiło, żeby jej nie wydawać. Bo i po co mam pomagać ludziom z targowiska? Niech sobie radzą sami, ja się mieszał nie będę.
Z placu targowego wybiegła kobieta. Miała krótkie, czarne włosy i duże, błyszczące oczy. Również była bosa i brudna. W jednej ręce trzymała małe zawiniątko. Biegła w moim kierunku. Dziewczynka była do niej do złudzenia podobna.
Kobieta przebiegła obok nawet się nie zatrzymując. Tylko chwyciła dziewczynkę za ramię i wlokła ją za sobą, jednocześnie wykrzykując „szybciej, Ireyon, szybciej!”. Przez chwilę zastanawiałem się, przed kim uciekają. W końcu nikt ich nie goni, prawda? Myliłem się. Z kanałów, okien i wszelkich innych możliwych zakamarków wydostała się na świat najprawdziwsza armia pajęczaków. Były one wysokie mniej więcej na trzydzieści centymetrów. Ich głowa była biała. Miały tylko po jednym, niebieskim oku dokładnie na środku łba. Osiem bardzo cienkich nóżek pozwalało im się poruszać w zastraszającym tempie. Odruchowo wezwałem ducha ognia, aby mnie uniósł wysoko w powietrze, gdy całe to stado rzuciło się w moim kierunku. Jeszcze gotowe mnie zaatakować! Rzeczywiście, zatrzymały się na moment pod stopami mego stróża, ale prawie natychmiast ruszyły w pościg za uciekającymi kobietą i dziewczynką. Szykowało się niemałe przedstawienie. Ludzie na ulicy zatrzymywali się i z niesmakiem przyglądali uciekinierką, które postanowiły się rozdzielić. Większa część tych przedziwnych pajęczaków ruszyła za kobietą, podczas gdy nieliczne poszukiwały dziewczynki. Ja ją doskonale widziałem, ukryła się w ślepej uliczce. Usiadła skulona, ściskając chleb niczym ukochanego pluszowego misia. Powieki miała zaciśnięte. Każdy bałwan domyśliłby się, że potwornie się bała. Ten strach wzmógł się jeszcze bardziej, gdy usłyszała krzyk kobiety, która, jak się domyślam, była jej matką.
Zwróciłem oczy na krzyczącą. Leżała na ziemi i dziko wierzgała nogami. Armia pajęczaków rzuciła się na nią niczym stado wygłodniałych bestii na upolowaną ofiarę. Ona usiłowała je z siebie zrzucić, podnieść się i dalej uciekać, ale nie miała szans. Było ich po prostu za dużo. Usłyszałem ciche syknięcie. Kobieta padła bez ruchu na ziemię. Nie umiałem stwierdzić, czy była martwa, czy tylko straciła przytomność. Szczerze powiedziawszy nie obchodziło mnie to zbytnio. Zwłaszcza teraz, gdy przy ciele kobiety zostało tylko kilka tych dziwacznych stworzeń, zabierając ją w nieznane. Reszta wykryła w tym czasie kryjówkę dziewczynki i teraz do niej się kierowały. Nie to jednak przykuło moją uwagę. A przykuła ją sama dziewczynka. Byłem niemalże pewien, że przygląda się ona duchowi ognia. A skoro go widzi, to musi być szamanką. Skoro jest szamanką, to może być mi bardzo pomocna w tym kompletnie obcym dla mnie świecie. Chcąc, nie chcąc, postanowiłem jej pomóc.
-Duchu ognia, zniszcz te pajęczaki!
Sam byłem zdziwiony tym, co się stało. Ogień nie uszkodził dziwnych stworzeń. W ogóle nie zwróciły na mnie uwagi. Wciąż interesowała je tylko dziewczynka. To mnie naprawdę zdenerwowało. Nikt nie będzie mnie lekceważył!
-Duchu ognia, rozkazałem ci je zniszczyć!
Tym razem poskutkowało. Ogień. Niszczący wszystko na swojej drodze żywioł. Uwielbiam go. Aż trudno powstrzymać uśmiech satysfakcji na widok płomieni trawiących te pajęczaki. Widząc to, co z nich zostało, znów byłem zdziwiony. Spodziewałem się kupki popiołu. A tu co? Nadpalone, metalowe części małych robocików.
Spojrzałem na dziewczynkę, siedzącą pod ścianą. Patrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi oczami. W ogóle się nie bała.
I mam jedną wielką prośbę o pomoc - wszelkie info o Hao z czasów 'przed Yoh' mile widziane, zwłaszcza jakiekolwiek info dotyczące jego rodziny. Bo coś sobie w łepetynce poukładałam, ale nie wiem, czy zgodne z faktami...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Satsume
Kandydat na Szamana
Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:14, 17 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Daryś, ładnie. Wciągające, miło i łątwo się czyta... Aż się chce czekać na kolejną cześć. Ale nie mnie ciebie osoądzać. Czekam. Li i jedynie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Daryśka
Król Szamanów (!)
Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)
|
Wysłany: Pią 23:13, 01 Wrz 2006 Temat postu: |
|
|
No to się doczekałaś, Satsume ^^' Kolejny part - miałam dać wcześniej, ale tak jakoś nie było kiedy...
Part 3
Zeskoczyłem na ziemię. Uważając, by nie nadepnąć pozostałości z metalowych pajęczaków, podszedłem do dziewczynki. Wciąż siedziała pod ścianą, ściskając sporych rozmiarów bochenek chleba. Przykucnąłem przy niej. Uśmiechnąłem się. Ona odwzajemniła uśmiech, ale dalej się nie ruszała.
-Jesteś cała?
Skinęła główką na tak. Ucieszyło mnie to. W końcu na co by mi się przydała ranna albo osłabiona szamanka? No właśnie, na nic. Poczochrałem ją lekko.
-Jesteś Ireyon, prawda? Ja jestem Hao.
Uśmiechnęła się szeroko. W jej oczach ujrzałem podziw.
-Wielki? Czy to jest Wielki?
No proszę! Czyżby to dziecko już o mnie słyszało? Nie powiem, przyjemne uczucie, gdy po tylu stuleciach wciąż cię pamiętają.
-Kiedy go spotkałeś?
Zamarłem. Czy mówiąc o Wielkim miała na myśli nie mnie, lecz mojego stróża? Na to wychodzi, bo teraz to duchowi ognia przyglądała się z podziwem, nie mnie.
-To jest duch ognia, a spotkałem go już bardzo dawno temu. Czemu myślisz, że to Wielki?
-Bo mamusia mówiła, że kiedyś Wielki przybędzie, by nas oswobodzić. Mówiła, że Wielki jest bogiem, który ma władzę nad ogniem. Mówiła, że jest jednym z nas, ale jednocześnie kimś więcej. Mówiła, że zmieni świat.
Uśmiechnąłem się. Czyżby moja sława przeszła na mojego ducha? To się wydawało wręcz komiczne.
-Dlatego myślisz, że ten duch to Wielki?
Zaczęła tak energicznie potakiwać, że wyglądała tak, jakby jej miała zaraz główka odpaść. Roześmiałem się. Pocieszne stworzonko.
-Trochę się mylisz. Duch ognia jest tylko moim duchem stróżem. Widzisz, jestem szamanem. A skoro ty też widzisz ducha ognia, to istnieje szansa, że ty też jesteś szamanką.
-Wiem, że jestem szamanką! –oburzyła się malutka Ireyon. –Mamusia mi tak mówiła.
-Dobrze, dobrze! Nie musisz zaraz na mnie krzyczeć.
Uśmiechnąłem się. Z jej twarzyczki powoli zniknął grymas niezadowolenia. Przyglądała mi się z zainteresowaniem. Wstałem i otrzepałem kolana. Wyciągnąłem do niej dłoń.
-Idziesz ze mną?
Wstała, upuszczając chleb. Złapała mnie za rękę. Jaka jej dłoń jest malutka! Teraz jednak wyglądała na trochę zasmuconą.
-Gdzie idziemy?
-A gdzie byś chciała iść?
-Do domu. Zaprowadzę cię.
-Dobrze.
Ruszyliśmy powolutku. Wyszliśmy na ulicę, na której jeszcze przed chwilą kobieta, która pewnie była matką Ireyon, padła ofiarą tych pajęczaków. Teraz już jej tam nie było. Życie wróciło do swojego zwykłego biegu. Tylko ludzie, którzy widzieli całe zajście, omijali mnie i Ireyon szerokim łukiem.
***
Szliśmy już spory kawał czasu. Ireyon podskakiwała radośnie. Prowadziła mnie do swojego domu. Zastanawiam się, jak w dzisiejszych czasach się mieszka. Sądząc po wyglądzie Ireyon, nie będzie to jakiś bogaty dom. Raczej coś skromnego. Nie przeszkadza mi to. W sumie to mógłbym już ją zaliczyć do zwerbowanych szamanów. Trzeba ją tylko będzie doprowadzić do porządku i nauczyć co nieco o świecie.
-Po drodze odwiedzimy mojego kolegę, dobrze?
-Skoro chcesz…
Co niby miałem jej powiedzieć? W końcu to dziecko. Gdybym się nie zgodził, to pewnie by się obraziła. Póki co jestem zdany na jej łaskę, więc lepiej zgadzać się na wszystkie jej zachcianki.
Doszliśmy pod sporych rozmiarów budynek. Ireyon podeszła do jednego z okien i zastukała w nie cichutko. Następnie wzięła mnie za rękę i zaprowadziła za róg tej budowli. Tam chwilę czekaliśmy. W końcu przybiegł chłopczyk, na oko pięciolatek. Ubrany był w schludne, dopasowane i co najważniejsze czyste ubranko ze srebrnoszarego materiału. Na głowie miał czapeczkę z daszkiem, a na stopach ciężkie buty z tegoż samego materiału. Na widok Ireyon uśmiechnął się, ale gdy tylko mnie dostrzegł, cofnął się. Nie ufał mi, dało się to zauważyć już na pierwszy rzut oka.
-To mój przyjaciel, Hao. –przedstawiła mnie Ireyon. - Uratował mnie przed tropicielami!
Dopiero to ostatnie zdanie przekonało chłopczyka, że można mi zaufać. Podszedł i ukłonił się. Odwzajemniłem jego powitanie lekkim skinieniem głowy.
-Jestem Yuji Takayama. Przyjaciel Ireyon-chan.
-Miło mi. Ja jestem Hao Asakura. Chodzicie może razem do szkoły?
-Nie. Ireyon-chan jest wyrzutkiem, musi się ukrywać. Na szczęście o mnie nikt nie wie i mogę spokojnie żyć wśród reszty ludzi.
Wyrzutkiem? Nie powiem, żeby to słowo kojarzyło mi się za dobrze. Wręcz przeciwnie. Przypominało mi to świrnięte ugrupowanie, X-Laws, z Iron Maiden Jeanne na czele. Ireyon jednak nie mogła do nich należeć. Zwłaszcza, że oni istnieli pięćset lat temu.
-Yuji-kun! –Ireyon zgromiła go wzrokiem. –Nie mów takich rzeczy! Jeszcze ktoś usłyszy!
-Przepraszam. –wydawał się być naprawdę zmartwiony tym, co powiedział, ale prawie natychmiast się rozchmurzył. –Mam coś dla ciebie!
Ireyon z zainteresowaniem przyglądała się chłopcowi, zawzięcie grzebiącemu w kieszeni. W końcu wyciągnął on malutkie zawiniątko.
-Moja sąsiadka obcięła włosy i nie są jej już dłużej potrzebne. Wziąłem je od niej i pomyślałem, że tobie się spodobają…
Yuji zrobił się cały czerwony, gdy dawał Ireyon zawiniątko. Ona z niesamowitą wręcz energią wzięła się za rozpakowanie prezentu. Były to dwie, srebrne spinki do włosów. Ireyon uśmiechnęła się promiennie i uściskała przyjaciela.
-Dzięki, Yuji-kun!
-Nie ma za co. Muszę już iść, zaraz mnie pewnie będą szukać.
Pożegnali się i Yuji pobiegł z powrotem do budynku. Ireyon wpięła spinki we włosy. Uśmiechnęła się do mnie i oznajmiła, że możemy już iść. Po drodze opowiedziała mi, jak poznała tego chłopaka.
-To było niecały rok temu. Zgubił się na targowisku, więc wzięłam go do domu. Spodobało mu się tam, nawet chciał zostać… ale on jest z porządnej rodziny, od razu całe miasto go szukało. Musiał wracać do swoich. Od tamtej pory spotykamy się dwa razy w tygodniu, raz on przychodzi na targowisko, raz ja przychodzę pod szkołę, a czasem nawet odwiedza mnie w domu! Niestety nikt nie może się dowiedzieć o mnie, bo wtedy Yuji-kun miałby kłopoty. To dlatego, że tacy jak my są dla systemu zagrożeniem.
-Tacy jak my? Co masz na myśli mówiąc, że jesteśmy zagrożeniem?
-Nie wiem, powtarzam tylko to, co mówiła mi mama i co powtarza dziadek Toshiyuki. Zresztą jak go poznasz, to na pewno wszystko ci wytłumaczy!
Ireyon zakręciła piruet. Skręciła w jedną z ciaśniejszych uliczek i przyklęknęła na ziemi. Zapukała trzy razy w okrągłą, metalową pokrywę. Odpowiedziało jej podwójne stuknięcie, więc zapukała jeszcze raz. Pokrywa uchyliła się i z kanałów wyjrzała rozczochrana głowa.
-To przyjaciel. Wpuść nas.
Rozczochrana głowa zniknęła we wnętrzu kanału, a Ireyon zachęciła mnie gestem, bym pierwszy wszedł do środka. Tak też uczyniłem.
-Witaj w moim domu. –uśmiechnęła się Ireyon. –Kryjówce ostatnich szamanów!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Satsume
Kandydat na Szamana
Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 8:37, 02 Wrz 2006 Temat postu: |
|
|
Suuuupeeeeer!!! <mina pełna podziwu> Doczekałam się i czekać było warto .
[A: Popieram Sat, co zdarza się dość rzadko]
Jak Armando cię popiera, to naprawdę super!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Daryśka
Król Szamanów (!)
Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)
|
Wysłany: Nie 10:47, 03 Wrz 2006 Temat postu: |
|
|
Dobra, to jedziemy z tym koksem, póki mam gotowce.
Part 4
Z niedowierzaniem rozglądałem się po wnętrzu przestronnego kanału. Oczywiście nie było tu najczyściej, ale nie było też zbytnio na co narzekać. No, może za wyjątkiem tego, że było piekielnie ciemno. Chwilę trwało, zanim moje oczy przyzwyczaiły się do panujących tu ciemności.
Ireyon chwyciła mnie za rękę i zaczęła prowadzić w sobie tylko znanym kierunku. Z góry doszedł mnie dźwięk zamykanej klapy od kanału.
-Chodź, przedstawię cię dziadkowi Toshiyuki!
Grupka co najwyżej dwudziestu osób zamieszkiwała te podziemia. Cały ich dobytek stanowiły śmieci i drobiazgi ukradzione najprawdopodobniej z targowiska. Wszyscy oni zamarli i przyglądali się mi. Pewnie zastanawiali się, kim u licha jest ten dziwny osobnik, którego przyprowadziła ich mała Ireyon. Wkrótce się dowiedzą.
Przeszliśmy obok wyjątkowo grubej rury i doszliśmy do osłoniętego kocami zakątka. Ireyon śmiało zajrzała do środka.
-Dziadku Toshiyuki? Dziadku Toshiyuki, przyprowadziłam kogoś!
Nie czekając na odpowiedź, wciągnęła mnie do środka. Tam ujrzałem siedzącego tyłem do mnie staruszka. Ubrany był, jak chyba wszyscy, w strój ze srebrnoszarego materiału. Czy oni nie mają tu już nic innego? Jako jedyny z grupy osób zamieszkujących kanały miał buty. Miał też sporą kolekcję przedziwnych, metalowych przedmiotów. Kilka staroci uzupełniało jego dobytek. Odwrócił się on przodem do mnie dopiero wtedy, gdy Ireyon dotknęła jego ramienia. Łysina na środku jego głowy otoczona była resztkami siwych włosów. Nie był zbytnio pomarszczony. Tylko troszeczkę. Spojrzał ze smutkiem na Ireyon.
-Riiko została złapana, prawda?
Ireyon skinęła głową. Usiadła na kocu rozłożonym na ziemi. Staruszek dał mi znać, żebym też usiadł. Tak też uczyniłem.
-Dziadku Toshiyuki, to jest Hao. Uratował mnie przed tropicielami.
Starzec przyjrzał mi się uważnie. Coś w jego spojrzeniu mówiło mi, że nie jest pewny, czy mi zaufać, czy nie. W końcu odchrząknął i skinął mi głową. Odwzajemniłem skinienie. Ireyon uśmiechnęła się szeroko.
-Więc uratowałeś Ireyon przed tropicielami? –zapytał starzec, a ja nieznacznie skinąłem głową. –W jaki sposób?
-Przywołał Wielkiego! –wykrzyknęła Ireyon.
Starzec przyjrzał się jej ze zdziwieniem, po czym przeniósł wzrok na mnie. W jego oczach widziałem mieszaninę zdumienia, strachu i szacunku.
-Wielkiego? Czy to prawda?
Cóż, chyba pora wyjaśnić kilka kwestii.
-Przywołałem tylko mojego ducha stróża, demona ognia. Nic wielkiego dla szamana na moim poziomie.
Starzec uśmiechnął się lekko. Zaczął kiwać głową, w tył i w przód, w tył i w przód, w tył i w przód…
-Więc jesteś jednym z nas, szamanem. Nie ubierasz się jednak jak wszyscy mieszkańcy tego miasta. Skąd pochodzisz?
-Z Izumo. Tam się urodziłem, bardzo dawno temu. Później podróżowałem po całym świecie. Gdzie teraz jestem?
-W Tokio. Mówisz, że podróżowałeś? Świat w dzisiejszych czasach nie jest bezpieczny, a obcy nie są nigdzie mile widziani. Tu jednak, jako jeden z nas, szaman, zawsze znajdziesz schronienie.
-Dziękuję, Toshiyuki-san. Czy możesz mi opowiedzieć o tym, jak teraz wygląda Tokio?
Starzec przyjrzał mi się uważnie. Ruchem głowy kazał Ireyon wyjść. Tak też uczyniła, skłoniwszy się i starcowi, i mnie.
-Pochodzisz z Izumo, podróżowałeś, a nie znasz Tokio? Mój drogi chłopcze, coś mi tu nie gra. Powiedz prawdę.
Uśmiechnąłem się. Czemu miałbym mu nie powiedzieć? Skinąłem głową i usiadłem wygodniej. Było ciemno. W metalowym piecyku już dawno musiało wygasnąć. Wyciągnąłem do niego dłoń. Proste polecenie wydane duchowi ognia sprawiło, że płomienie wesoło zatańczyły na tle metalu. Starzec krzyknął cicho ze zdumienia, a ja zacząłem moją opowieść. Powiedziałem mu, jak zyskałem ogromną moc dzięki demonowi Ohachiyo. Jak znienawidziłem ludzi, czując ich nienawiść, zazdrość, strach, zawiść… Jak miałem wizje strasznej przyszłości. Jak postanowiłem stworzyć świat tylko dla szamanów. Jak zyskałem ducha ognia jako mego sprzymierzeńca. Jak odradzałem się co pięćset lat, by wypełnić swoje marzenie. Aż nagle znalazłem się tutaj.
-Więc, Hao Asakura, chcesz stworzyć świat, w którym szamani nie będą musieli ukrywać się w kanałach? Chcesz stworzyć wspaniały świat, którego żaden człowiek nie zniszczy?
-Takie mniej więcej są moje założenia.
Po policzku starca spłynęła wolno jedna łza. Zmarszczyłem brwi. On uśmiechnął się.
-Pozwól mi być po twojej stronie. To piękne marzenie. Niestety obawiam się, że nierealne. Ta cała przyroda, o której mi opowiedziałeś… nie istnieje od stuleci. Nigdy nie byłem poza granicami Tokio, ale z opowiadań nielicznych podróżników wiem, że między nielicznymi miastami, które pozostały jeszcze na świecie, jest tylko pustynia. Słońce zabija. Woda nie występuje naturalnie. Rośliny wyginęły. Większość zwierząt też. Ludzie wykorzystali już wszelkie dostępne surowce. Teraz sami wytwarzają nowe w skomplikowanych procesach chemicznych. Musimy nosić ubrania ze specjalnego materiału jako ochronę przed zabójczym promieniowaniem. Jakby tego było mało, obecne czasy nazywa się erą rozumu. My, szamani, musimy się ukrywać, gdyż jesteśmy uważani za niepotrzebnych. Ludziom wmówiono już dawno temu, że nie istniejemy. Jednak władze o nas wiedzą i nas wyłapują. Nie wiemy, co się dzieje ze złapanymi. Matka Ireyon została złapana już dawno temu. Dzisiaj złapano siostrę naszej najmłodszej szamanki, Riiko. Ty uratowałeś Ireyon, za to my wszyscy mamy u ciebie ogromny dług wdzięczności.
Skinąłem głową. Staruszek popatrzył na mnie błagalnie.
-Hao-sama! Pozwól mi podróżować z tobą. Jestem stary, ale wiem sporo o świecie. Mogę ci się przydać. Poza tym, jeżeli turniej ma się niedługo rozegrać, chciałbym go zobaczyć.
-Zgadzam się, Toshiyuki. Jesteś szamanem i znasz obecny świat. Możesz się okazać nieocenioną pomocą.
W tej chwili do „pomieszczenia” wbiegła Ireyon i uwiesiła mi się na szyi. Zdziwiło mnie to do tego stopnia, że pod jej ciężarem o mało się nie przewróciłem. Toshiyuki zmierzył ją groźnym spojrzeniem, a ona zaczęła mi jęczeć prosto do ucha:
-Mogę ja też jechać? Mogę, mogę, mogę? Będę grzeczna, obiecuję! Mogę? Hao? Dziadku Toshiyuki? Mogę?
-Ireyon! –zagrzmiał staruszek. –Jak ty się zachowujesz?!
Ja się roześmiałem. Delikatnie odsunąłem rączki Ireyon od mojego gardła, po czym roztarłem szyję.
-Ja nie mam nic przeciwko. –powiedziałem ku największemu zdziwieniu Toshiyukiego i ogromnej radości Ireyon.
Dziewczynka znowu rzuciła mi się na szyję i cmoknęła mnie w policzek. Podziękowała, ukłoniła się i wyszła. Dwa razy w bardzo krótkim czasie mnie zaskoczyła. A dlaczego? Bo ona najpierw robi, potem myśli. Jest żywiołowa, jest szamanką. Jest dzieckiem. Wydaje mi się, że da się z niej zrobić całkiem przyzwoitą szamankę, wystarczy trochę popracować.
Z zamyślenia wyrwał mnie Toshiyuki, przepraszający za zachowanie Ireyon. Wstał i zaprowadził mnie w miarę ciepły kąt. Dał mi koc i powiedział, że póki u nich mieszkam, mogę tam spać. Podziękowałem mu i rozłożyłem swoje legowisko. Usiadłem i zastanawiałem się, co dalej robić. W końcu nie mogę bezczynnie siedzieć i czekać na turniej. Muszę skompletować drużynę szamanów, którzy będą godni życia w nowym świecie.
***
Otworzyłem oczy. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że leżę na kocu pod rurą kanalizacyjną, a wielkie, czarne oczy uważnie mi się przyglądają. Podniosłem się do pozycji siedzącej, jednocześnie uderzając głową w sporych rozmiarów rurę. Syknąłem i zacząłem rozmasowywać czubek głowy. Ireyon zaśmiała się cicho. Uśmiechnąłem się.
-Długo już mi się przyglądasz?
Przytaknęła, kiwając zawzięcie głową.
-Kiedy wyruszymy? – zapytała.
-Kiedy znajdziemy wszystkich szamanów, którzy chcą z nami iść.
Ireyon zamyśliła się. Wręcz czułem, że w jej małej główce kiełkuje genialny w swej prostocie pomysł. I nie pomyliłem się. Prawie natychmiast się zerwała i nie mówiąc ani słowa pobiegła w tylko sobie znanym kierunku.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ive-Hao
Król Szamanów (!)
Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z królestwa
|
Wysłany: Nie 16:17, 10 Wrz 2006 Temat postu: |
|
|
To opowiadnie jest jakieś inne od twoich pozostałych. Jest ciekawe, a umieszczenie akcji za 500 lat pozwala na więkrzą swobodę (chyba) efekty są super, Ireon znów mnie rozboiła, tak się przykleić do Haosia, którego sprawa zdaje się tym razem słuszna (ale to już chyba kiedyś mówiłam) No ciekawe, co zrobi ta mała. Tylko miałabym małe zatrzenie jeśli idzie o jej zachowanie, czasem zachowuje się zbyt "Dorośle" jak na swój wiek, ale nie bierz tego do siebie. HUm... nie wiem co jeszcze powiedzieć, Hao, który wyżną głową w rurę to niezły ubaw...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Daryśka
Król Szamanów (!)
Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)
|
Wysłany: Nie 17:09, 10 Wrz 2006 Temat postu: |
|
|
Wiem, że Iryś zachowuje się czasami... zbyt dorośle... ale po prostu tak jakoś wyszło (momentami zapominałam, ile ona ma lat).
Dobra, jedziemy dalej z tym koksem!
Part 5
Trzy dni siedziałem w kanałach. Ireyon w tym czasie zebrała sporą grupę szamanów chcących wyruszyć ze mną w drogę. Zaoszczędziła mi tym sporo roboty. A co do selekcji silnych, to teraz nie mam ich jak sprawdzić. Na trasie zobaczę, na co ich stać. Teraz najwyższy czas wyruszyć w drogę.
***
Wszystko, co mam, noszę przy sobie. Koc nie będzie mi raczej potrzebny w drodze, więc poskładałem go i postanowiłem odnieść Toshiyukiemu. Nie poznałem jego ‘pokoiku’. Wszystkie drobiazgi były pochowane do niewielkich pudełek. Rzeczy na drogę spakowane do torby. Sam Toshiyuki siedział na środku i z sentymentem przyglądał się drobiazgom, które musi zostawić. Odchrząknąłem. Toshiyuki uniósł głowę. Oddałem mu koc. Uśmiechnął się blado. Zostawiłem go samego. Tyle lat tu żył, że pewnie teraz trudno jest mu się rozstać z tym miejscem. Wcale mu się nie dziwię. Ruszyłem do swojego kącika, żeby odpocząć jeszcze chwilę przed wyruszeniem. Zanim tam jednak doszedłem, dobiegł mnie znajomy głos.
-Hao-sama! Pomożesz mi?
Ireyon siłowała się z ogromnym plecakiem. Wyglądała naprawdę komicznie. Mała dziewczynka w za dużej sukience z ogromnym plecakiem, zataczająca się pod jego ciężarem. Z uśmiechem jej pomogłem. Wziąłem od niej plecak i zarzuciłem go na własne plecy. Ja nie mam bagażu, a jak poniosę jej plecak, to nic mi się nie stanie. Ireyon założyła ręce za głowę.
-Hao-sama jest silny. Ja jestem za słaba, żeby to unieść…
-Ale kiedyś na pewno będziesz silna. –odpowiedziałem z uśmiechem. –Wiesz, jak ja byłem mały, to też byłem słaby. Z czasem zyskałem siłę. Kiedy spotkałem…
Ugryzłem się w język. Czemu? Czemu zacząłem jej opowiadać historię mojego dzieciństwa? Mało brakowało, a opowiedziałbym jej o Ohachiyo. Wystarczy, że Toshiyuki o nim wie. Nikt więcej nie musi. Ostatnio zrobiłem się zbyt otwarty. Przecież wiem, do czego to prowadzi. Wiem, do czego to doprowadziło Ohachiyo. Wiem, do czego to doprowadziło Matamune. Wiem, do czego to doprowadziło mnie.
-Kogo spotkałeś? Wielkiego? –wyrwała mnie z zamyślenia Ireyon.
Spojrzałem na nią, trochę nieprzytomnie. Spróbowałem się uśmiechnąć, ale po prostu nie mogłem. Mięśnie twarzy odmówiły mi posłuszeństwa.
-On nie nazywa się Wielki, tylko Duch Ognia. –odpowiedziałem w końcu.
-No i co? –dopytywała się Ireyon. – Jak go spotkałeś, to stałeś się silny?
-Nie, silny byłem już wcześniej. Inaczej nie mógłbym nad nim zapanować.
-A czy ja też będę kiedyś taka silna, żeby nad Duchem Ognia panować?
-Jak będziesz dużo ćwiczyć, to może…
Ireyon pisnęła radośnie i zaczęła podskakiwać. Uśmiechnąłem się mimowolnie.
***
Patrzyłem na nich. Na tych wszystkich szamanów, gotowych wyruszyć w nieznane. Każdy z nich, bez wyjątków, ślepo wierzył, że dzięki mnie ich życie stanie się lepsze. Teraz nie miało znaczenia, czy są silni, czy słabi. Selekcja dokona się sama, ale jeszcze nie teraz. Teraz liczyło się tylko to, że są po mojej stronie całym sercem i duszą.
Każdy z zebranych przy wyjściu z kanałów szamanów miał zapakowany do torby albo plecaka cały swój dobytek. Każdy z nich był gotowy opuścić to miejsce na zawsze i pójść za mną. Mimo iż nie rozmawiali ze mną, mimo iż nie widzieli, czego potrafię dokonać, wierzyli. Ale nie mi, wierzyli w słowa Toshiyukiego. To on ich do mnie przekonał. Dzięki niemu ta grupka, składająca się z około dwudziestu szamanów, chce iść za mną. Bo to daje im nadzieję.
Ireyon siedziała na ziemi, oparta o plecak, stojący przy moich nogach. Toshiyuki stanął przed gotowymi do wyruszenia szamanami i tłumaczył, że to ja będę ich przywódcą. Cześć z nich nie była tym zachwycona, kilku się ucieszyło, a pozostali po prostu się bali. Toshiyuki jeszcze chwilę mówił, po czym oddał mi głos.
-Dobrze. –mruknąłem raczej do siebie, niż do zgromadzonych szamanów. –Wyruszamy. Będziemy się włóczyć w tę i z powrotem, dopóki nie odnajdziemy wszystkich, którzy chcą się do mnie przyłączyć. Później czeka nas turniej szamanów. A po zdobyciu przeze mnie korony króla szamanów ci, którzy są tego warci, zamieszkają w nowym, wspaniałym świecie. Są jakieś pytania?
Między ludźmi dało się słyszeć pomruki zdziwienia i niezadowolenia z tak krótkiej i bardzo ogólnej przemowy ich nowego przywódcy. W końcu mężczyzna stojący na prawo ode mnie odważył się przemówić.
-Jak mamy się wydostać z miasta? Nie mamy ani pojazdu, ani przepustki… a na dodatek szamani traktowani są jak przestępcy.
Obdarzyłem go pobłażliwym uśmiechem. Widać przez warunki w jakich mieszkali, ci szamani nie zdają sobie sprawy z własnych zdolności.
-Nie jest nas dużo. Przez granice miasta mogę was przenieść na Duchu Ognia.
Ciche szepty, strach wymieszany z nadzieją, zdziwienie, zaciekawienie, wiara… Ci ludzie chyba dopiero teraz pojmowali, że to wszystko dzieje się naprawdę.
-To jak, idziemy? –zapytałem wesoło. –Czy zamierzamy tu tak jeszcze stać do jutra?
***
Szliśmy szeroką ulicą. Ludzie dziwnie się nam przypatrywali. Wręcz ustępowali z drogi. Bali się. Grupa niedomytych obdartusów z dziwnie ubranym nastolatkiem na czele na pewno nie należała do zjawisk codziennych. Kątem oka zaobserwowałem czające się w zaułkach roboty pajęczaki. One obserwowały całą moją grupę. Jednak nie atakowały. Czemu? Czyżby przeraziła je tak ogromna liczba szamanów na raz?
Postanowiłem nie przejmować się tymi pająkami. Przynajmniej dopóki nie zaatakują. Zainteresowanie przeniosłem na moją grupę. Wiele osób z zaciekawieniem rozglądało się dookoła. Widać nie mieli nigdy okazji do zwiedzenia miasta. Część z szamanów zauważyła ukrywające się w cieniu pajęczaki. Bali się, ale twardo szli na przód. Toshiyuki dreptał za mną. On ani się nie rozglądał, ani się nie bał. Jego emocje pozostały dla mnie zagadką. Ireyon natomiast szła tuż obok mnie. Już dawno znudziło się jej podziwianie miasta. Teraz szła patrząc na unoszące się w powietrzu pojazdy. Kiedy zauważyła, że się jej przyglądam, uśmiechnęła się.
-A ja się nie boję.
-Czego? –spytałem, szczerze zainteresowany.
-Tropicieli. Widzę, że się nam przyglądają, ale dopóki Hao-sama jest z nami, to nic nam nie grozi. Dlatego się ich nie boję.
A myślałem, że ich nie zauważyła.
***
Po wędrówce przez miasto, doszliśmy do podstawy ogromnej kopuły. Beton wnikał głęboko w ziemię. Z niego wychodziło ciemne szkło, tworzące cała kopułę. A przynajmniej tak mogłoby się wydawać. Położyłem dłoń na zimnej, gładkiej tafli. Nie dała się przeniknąć. Spojrzałem w górę. Pojazdy przepuszczone przez kontrolę bez problemu przenikały tę dziwną barierę. Z czego ona może być?
-No i co teraz?
Spojrzałem przez ramię na mężczyznę, tego samego, który jeszcze w kanałach wyrażał swoje wątpliwości. Tym razem wydawał się on być zagniewany. Nie odpowiedziałem na jego pytanie. Zamyśliłem się. Skoro metal przenika przez tą barierę, a człowiek nie… a czy duch przeniknie?
Duch Ognia nie wzywany pojawił się obok mnie. Nie musiałem nic mówić. On dokładnie wiedział, czego chcę. Spróbował przeniknąć przez szkło. Nic z tego. W takim razie pozostają mi tylko tradycyjne metody.
-Duchu Ognia, zrób nam przejście.
Nie musiałem wygłaszać tej idiotycznej formułki. Zrobiłem to tylko dla efektu.
Odpowiednio wysoka temperatura jest w stanie stopić wszystko. Mimo, iż w tym szkle jest coś dziwnego, nie pomyliłem się. Duch Ognia wypalił ogromną dziurę w kopule. Wyczyn ten spotkał się z ogólnym zachwytem. Tylko jedna owieczka odważyła się skrytykować moje działania. Oczywiście był to ten sam mężczyzna, co wcześniej.
-Jak mamy niby się tam dostać? To za wysoko.
Szczerze mówiąc, ten gość zaczynał mnie mocno denerwować. Nie lubię, gdy każdy mój krok jest krytykowany.
Nie miałem jednak czasu na odpowiedź. Miliony, jak ich nazywają wszyscy, tropicieli rzuciły się w stronę zebranych przy kopule szamanów. Trzeba było szybko działać.
-Trzymajcie się mocno! –krzyknąłem.
Jednocześnie złapałem jedną ręką Ireyon, a drugą Toshiyukiego. Duch ognia zniknął, by niecałą sekundę później wyrosnąć spod ziemi, dokładnie pod grupą szamanów. Wziął ich wszystkich na swoje ramiona. Ja, Ireyon i Toshiyuki znaleźliśmy się na otwartej dłoni mego ducha stróża. Na ziemi pozostał tylko ten, który odważył się mnie skrytykować. Ireyon wydała z siebie zduszony okrzyk, gdy szaman zniknął pod masą pajęczych robotów.
Duch ognia uniósł się powoli w górę. Strzepując ze swych stóp oblegające go pajęczaki. Przez zrobioną wcześniej w kopule dziurę wylecieliśmy poza granice miasta. Wylecieliśmy tam, gdzie było tylko pustkowie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Satsume
Kandydat na Szamana
Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 17:22, 10 Wrz 2006 Temat postu: |
|
|
Hmmm... I co dalej? No właśnie. Nie mogę się doczekać następnej części, ciekawi mnie, jak tam będzie z Turniejem... No i kto będzie w Radzie. Ślicznie piszesz, mi się nie wydaje, że Ireyon zachowuje się czasem zbyt dorośle.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Daryśka
Król Szamanów (!)
Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)
|
Wysłany: Nie 17:36, 10 Wrz 2006 Temat postu: |
|
|
Dobra, to póki mam gotowce - next part
Part 6
Piasek. Piasek i nic więcej. Za nami pozostawiliśmy miasto, znajdujące się pod ogromną kopułą. Mechaniczne pajęczaki kotłowały się za szybą. Usiłowały dostać się do dziury w kopule, ale nie szło im to zbyt dobrze. No i niech tak pozostanie. Gdy byłem pewny, że nikomu już nic nie grozi, rozejrzałem się dookoła. Jak już wcześniej zauważyłem, otaczał nas tylko piasek. Istna pustynia. Powietrze było niesamowicie ciężkie i gęste. Niemal nie dało się oddychać. Wszechobecny pył tylko utrudniał to i tak już ciężkie zadanie. Nie myślałem, że jest aż tak źle. W mieście czułem, że powietrze jest jakieś dziwne, ale dało się swobodnie oddychać. Tu jest ciężko. Nawet bardzo ciężko. No i dopiero teraz dotarło do mnie, że to początek kłopotów. Przecież Toshiyuki mówił mi, że woda nie występuje już naturalnie! Będę musiał zostawić ich tutaj i wrócić do miasta po zapasy wody i jedzenia, bo na takim pustkowiu nie znajdziemy ani jednego, ani drugiego.
Pozwoliłem, by duch ognia powoli wsiąknął w podłoże. Gdy wszyscy moi podopieczni stali już na ziemi, zawróciłem i zacząłem iść w stronę miasta.
-Hao-sama! Gdzie idziesz? –zapytał Toshiyuki.
-Nie mamy ani wody, ani jedzenia. Idę po zapasy na drogę. Wy tu zaczekacie.
-Nie zostawiaj nas! –krzyknęła Ireyon.
Duch ognia uniósł mnie i wróciłem do miasta. Na swoim stróżu przeleciałem ponad armią pajęczaków. Doleciałem do targowiska. Zeskoczyłem z ramienia ducha ognia i miękko wylądowałem na ziemi. Szybko przechodziłem między straganami. W końcu znalazłem stoisko z jedzeniem. Nie mam czasu na zabawę, muszę się spieszyć. Nie wiadomo, czy pajęczaki nie wydostaną się z miasta i nie zaatakują moich podopiecznych. Muszę się spieszyć.
Wyciągnąłem rękę w kierunku stoiska z jedzeniem. Płomienie od razu zajęły cały straganik. Sprzedawca wyciągnął z kieszeni jakąś małą fiolkę i rzucił nią w płomienie. Te przygasły, ale nie zniknęły. Nie miały prawa zniknąć, ja je kontrolowałem. Sprzedawca krzyknął, z przerażenia i zdziwienia. A płomienie jak się pojawiły, tak zniknęły. Razem z jedzeniem. Duch ognia je zabrał. Teraz jeszcze tylko woda. Tu może być większy kłopot, bo jak dotąd nigdzie nie zauważyłem stoiska z wodą. Podszedłem więc do pierwszego z brzegu sprzedawcy i zapytałem.
-Gdzie znajdę wodę?
-Trzecie stoisko na prawo stąd.
Ruszyłem we wskazanym kierunku. Nigdzie jednak nie widziałem żadnego naczynia z wodą. Nagle w oczy rzuciło mi się stoisko z masą fioletowych fiolek. Taką samą rzucił sprzedawca jedzenia w płomienie. W mojej głowie wykiełkowało bardzo proste skojarzenie. Podszedłem więc do sprzedawcy.
-Chciałem kupić wodę.
-To jest osiem kredytów za fiolkę.
-Biorę wszystkie.
Sprzedawca prześwidrował mnie wzrokiem, ale bez słowa wziął się do pakowania fiolek do metalowej walizki. Ja jednak nie miałem pieniędzy. No a sprzedawca, który już przygotował towar nie jest więcej potrzebny, prawda? Uśmiechnąłem się upiornie. Tu trzeba trochę dyskrecji, nie mogę go spopielić pokazowo, bo wzbudziłbym zbyt duże zainteresowanie. Spojrzałem mu w oczy. Obserwowałem, jak powoli zachodzą łzami. Sprzedawca podniósł trzęsące się ręce do gardła i głowy. Rozwarł usta w niemym okrzyku. Powoli osunął się na ziemię i zniknął za stoiskiem. Wziąłem wszystkie cztery walizki i powoli ruszyłem w stronę dziury w kopule. Dopiero po chwili usłyszałem, jak za mną, wokół zabitego sprzedawcy robi się zbiegowisko. Trochę czasu minie, zanim zorientują się, że ma wypalony mózg i struny głosowe.
***
Już z daleka zobaczyłem grupkę osób czekających na mój powrót. Pierwszą osobą, która zauważyła mnie, był Toshiyuki. Puknął siedzącą na piasku Ireyon w ramię, a ona natychmiast wstała. Podbiegła do mnie i złapała za nogi.
-Ireyon… puść, bo mnie przewrócisz!
-Jak obiecasz, że już nas nie zostawisz!
Uśmiechnąłem się. Pocieszna kruszynka.
-Ireyon, przecież wróciłem. Musiałem zdobyć jedzenie, żebyś nie była głodna.
-Ale jak poszedłeś, to się bałam! Bałam się, że tropiciele nas złapią! A tylko ty potrafisz je pokonać…
Uniosła główkę i spojrzała mi w twarz. Dopiero teraz zauważyłem, że ma zaczerwienione oczy. Jeszcze przed chwilką musiała płakać. Czyżby naprawdę aż tak się bała?
Przykucnąłem i postawiłem walizki na piasku. Objąłem ją i przytuliłem.
-No już, nie musisz się bać. Płakałaś, prawda? –skinęła głową. –Obiecaj mi, że więcej nie będziesz.
No i masz. Rozpłakała mi się w ramię. Ja chyba nie umiem postępować z dziećmi.
-Ireyon, nie płacz. Proszę.
Pociągnęła nosem i się uspokoiła. Wstałem i razem z nią podszedłem do reszty grupy. Rozdzieliłem wodę i jedzenie między wszystkich. Po równo. Musi nam starczyć na wędrówkę do następnego miasta.
***
Żar z nieba się leje. Dosłownie. Dodatkowo plecak Ireyon nieźle mi ciąży.
Idziemy powoli przez pustynię. Panuje niemalże idealna cisza. Nikt się nie odzywa. Wszyscy zgodnie milczą. Nagle dotarło do mnie, jak niezorganizowani jesteśmy. Zatrzymałem się.
-Toshiyuki, mówiłeś, że wiesz co nieco o obecnym świecie.
Staruszek spojrzał na mnie, zdziwiony, po czym skinął nieznacznie głową.
-W takim razie może wiesz, w którym kierunku idzie się do najbliższego miasta?
Zamyślił się. Ireyon podeszła bliżej i przyglądała mu się. W końcu staruszek podrapał się po łysinie i pokiwał przecząco głową.
-Całe życie spędziłem w Tokio. Nigdy nie podróżowałem. Widziałem tylko stare mapy. Bardzo stare. Były na nich jeszcze rzeki i morza. I ogromna ilość miast. Z tego co wiem, niewiele z nich zostało do dzisiaj na świecie.
Skinąłem głową i ruszyłem dalej. W takim razie musimy szukać na chybił trafił. Może gdzieś trafi się jakaś mapa? Tak… to mi przypomina, jak pierwszy raz szukałem Patch Tribe. Też nie miałem żadnych informacji, też włóczyłem się po pustyni. I też wiedziałem, że muszę tam dojść jak najszybciej.
***
Wieczór zapadł wyjątkowo szybko. Niebo było bezchmurne. Gwiazdy świeciły jasno. Ten widok mnie naprawdę ucieszył.
Kazałem wszystkim jakoś ulokować się na noc. Rano wyruszymy w dalszą drogę. Póki co wszystkim przyda się odpoczynek. Mi też.
***
-Hao Asakura! Czy bierzesz nas za głupców?!
Odwróciłem się. Głos wyraźnie dobiegał zza moich pleców. Nie ujrzałem jednak nikogo. Pustynia wyglądała na opustoszałą. A może to przez ciemności nie potrafię dostrzec tego, kogo słyszę?
-Jesteś zbyt pewny siebie! Nigdy nie zrealizujesz swego marzenia!
Tym razem inny głos, młodszy, dziewczęcy. Powoli obracałem się dookoła, wypatrując kogokolwiek. Byłem sam.
-Hao… zawiodłeś nas. Nas wszystkich.
-Skrzywdziłeś.
-Zraniłeś.
-Nie zapomnimy ci tego.
Głosy przeradzały się w natrętne, mieszające się ze sobą szepty. Gdy tylko wydawało mi się, że dostrzegłem kogoś, lub rozpoznałem czyj to był głos, to wrażenie wymykało się z mojego umysłu, równie szybko, jak się w nim znalazło.
-Nigdy nie osiągniesz celu! Nigdy!
-Co pięćset lat będziesz przeżywał to na nowo…
-Ale nigdy ci się nie uda!
-Zapamiętaj nasze słowa…
-I nas, których skrzywdziłeś…
-Zraniłeś…
-Oszukałeś…
-Zawiodłeś…
-Zabiłeś!
-Hao-sama!
Usiadłem gwałtownie. Ten ostatni głos należał do Ireyon. Ona mnie… obudziła. Poczułem jej rączkę na ramieniu. Ukryłem twarz w dłoniach. Nie chcę, by ktokolwiek widział mnie w takim stanie. Byłem zlany zimnym potem, oddychałem ciężko i… bałem się. To na pewno nie był zwykły sen. A więc co? Wiadomość od Wielkich Duchów? Czyżbym od początku skazany był na niepowodzenie? A może to tylko moje obawy?
-Hao-sama… wszystko dobrze?
-Tak, Ireyon.
Przytuliła się do mojego ramienia.
-Miałam zły sen. O tropicielach. O mamie i o Riiko.
Przełknąłem ślinę. Zaschło mi w gardle. Spojrzałem na śpiących dookoła szamanów. Każdy z nich, bez wyjątków, miał koszmary. Czułem to, bardzo wyraźnie. Tylko czemu? Co jest nie tak?
-Hao-sama też miał zły sen, prawda?
-Można tak powiedzieć. Ireyon, wracaj do swojego posłania.
Chwyciła się kurczowo mojego ramienia.
-Ale ja się boję.
Objąłem ją ramieniem i pogładziłem po włosach.
-Nie ma czego. Sen to tylko sen. Nic więcej.
Siedzieliśmy tak bardzo długo. W końcu Ireyon zasnęła. Przykryłem ją swoim kocem, a sam nie zmrużyłem oka. Działo się coś niedobrego. Tylko jeszcze nie wiedziałem, co.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ive-Hao
Król Szamanów (!)
Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z królestwa
|
Wysłany: Nie 21:11, 10 Wrz 2006 Temat postu: |
|
|
No ale w sumie to mi się podba...bystre inteligebtne dziecko. Ostatecznie Mocart w jej wieku synfonie pisał
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|