Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Karina
Król Szamanów (!)
Dołączył: 17 Gru 2005
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina Wiecznych Łowów
|
Wysłany: Pią 20:11, 18 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Cz. 28 "Walka i zrozumienie"
Daryśtobie dedykuje tączęść, bo o ile pamięć mnie nie myli to kiedyś w naszej rozmowie wspominałaś, że lubisz takie wątki^^
A wiec : do czytania narodzie polski!
Od rozdzielenia minęły już prawie dwa tygodnie, ale Karina nadal chodzi osowiała. Chciałbym jej pomóc, ale nie umiem. To była ich decyzja. Rozumiem ją i szanuje. Ona też powinna przyjąć to do wiadomości.
Nigdy nie była zbyt gadatliwą ani wylewną dziewczyną, ale teraz prawie w ogóle się do mnie nie odzywa. Po prostu przemierza zawieje z zaciętą miną, cały czas do przodu. Zawsze wiedziałem, że jest uparta i kiedy coś sobie wbije do głowy nie ma od tego odwrotu, ale to chyba było zbyt wiele, nawet jak na nią. A może właśnie przez wysiłek i uciążliwość drogi chciała zapomnieć? Martwię się i to pierwszy raz od pięciuset lat.
Prawie zapomniałem, że jeszcze istnieje takie uczucie i że kiedyś mnie dotyczyło…
***
Śnieg, śnieg, śnieg wszędzie śnieg! Zwariuje niedługo. O ile jeszcze pozostały mi jakieś resztki normalności, w co szczerze wątpię. Zaczynam mieć tego wszystkiego dosyć.
I chyba odmroziłam sobie nos.
Założę się, że Yoh-May siedzi sobie teraz w cieplutkich papuciach, pije pachnącą czekoladę, którą zrobiła mu Keiko, zrzędzi sobie pod nosem i niczego mu do szczęścia nie trzeba. Wczoraj cała noc zastanawiałam się czy nie lepiej byłoby wrócić do domu. Ale przypomniałam sobie o talizmanie Locka, który miałam przyczepiony do plecaka i zrezygnowałam. Czasami trzeba coś poświęcić, żeby coś zyskać. Nie wolno mi się poddać, bez względu na wszystko. Nawet zima ma swój koniec.
***
Zawierucha praktycznie nie pozwalała stać na nogach. Z resztą, kto odważyłby się wyściubić nos w taką pogodę? Poza Kariną oczywiście. Dziewczyna stała, a dokładniej próbowała utrzymać się na nogach przytulając się do jakiegoś powyginanego drzewa. Nie było to proste gdyż wiatr i śnieg niepodzielnie panowały nad tym miejscem.
- To chyba burza śnieżna – burknął Rai przytrzymując Karinę w miejscu.
- Dużo masz jeszcze tych radosnych wiadomości? – odparła dzwoniąc zębami z zimna.
Chłopak zmarszczył czoło jakby czegoś wypatrywał. W końcu odezwał się cicho.
- Pół kilometra na zachód stoi pustostan.
Kiwnęła głową i nim zdążył zareagować wyrwała mu się z ramion i stanęła sama. Ledwie trzymała się na nogach. Przeważał ją plecak, a silny wiatr pchał do tyłu. Zrobiła krok z wielkim trudem i ugięły jej się nogi. Rai pochylił się nad nią.
- Nic ci nie jest?
Pokręciła głowa, że nie. Oczy i zęby miała zaciśnięte. Wyprostowała się chcąc zrobić kolejny krok, ale tym razem upadła na ziemię.
- Cholera – załkała
Chciało jej się płakać. Zostanie tu i zamarznie na śmierć. Nie miała siły, żeby się ruszyć z miejsca, mimo że uporczywie powtarzała sobie „Wstań, potrafisz”. To była walka z samym sobą. Zacisnęła pięści oparte na kolanach. Trzęsła się. Z wściekłości na własną bezsilność, gorączki i zimna. Nie wiedziała ile to trwało. Chyba długo. W końcu otworzyła oczy. Rai cały czas na nią patrzył.
- Wstań, wiem, że potrafisz – powiedział z naciskiem.
- Nie, nie umiem! – krzyknęła, ale wśród ryku wiatru zabrzmiało to cienko i słabo.
Złapał ją za ramiona, niezbyt mocno, ale stanowczo.
- Potrafisz – powtórzył – sama mówiłaś, że nie wolno ci się poddać bez względu na wszystko.
- I co z tego? – burknęła odwracając głowę.
Nie chciała na niego patrzeć. Jego wzrok był stanowczo zbyt przenikliwy. Ktoś już raz tak na nią patrzył. Dawno temu… Tyle, że to nie była zima, gdzieś na północy Kazachstanu tylko słoneczna jesień nad jeziorem, jeszcze w Japonii.
Zacisnęła mocniej pięści na to wspomnienie i zebrała ostatek siły, żeby wstać.
- Mądra dziewczyna – uśmiechnął się i podał jej rękę – chodź, poprowadzę cię.
Złapała jego dłoń i szli razem wśród szalejącej zamieci. Karina jednak nie widziała przed sobą jasnowłosego Rai’ego. Prowadził ją Lock, jak zwykle swobodny, roześmiany z nieprawdopodobną ufnością w jej możliwości…
***
Budynek był zamknięty na cztery spusty. Byłam już za bardzo zmęczona, żeby się rozpłakać. Po prostu osunęłam się na ziemię. Rai kucał obok klnąc siarczyście. Chciałam żeby to wszystko po prostu już się skończyło. Nie ważne jak. Gapiłam się w zamknięte drzwi modląc się o szybką i w miarę bezbolesną śmierć. Wtedy Rai potrząsnął moim ramieniem. Rzuciłam mu spojrzenie bez wyrazu.
- Użyjemy formy ducha i rozbijemy te drzwi – powiedział zupełnie jakby to była dziecinna igraszka.
Nie chciałam mu mówić, że mam gorączkę, ledwo stoję na nogach i właściwie to jest mi już wszystko jedno, czy żyje, czy nie.
Czułam się po prostu tragicznie. Nie tylko pod względem fizycznym. Ale zrobiłam to. Wstałam. Sama nie wiem jak. Wyciągnęłam rękę przed siebie i krzyknęłam:
- Rai, forma ducha… jedność!
Na jedną jedyną chwilę poczułam ciepło w całym ciele i krztynę energii. Dyszałam ciężko. Bałam się, że już nie wytrzymam tego wysiłku. Wyciągnęłam sztylet z plecaka i zamknęłam oczy. Nawet moje łzy były już zimne. Odsunęłam się kilka kroków i zaatakowałam. Bez skutecznie o ile można za sukces uznać małe wygięcie w strukturze drzwi.
- Nie dam rady… - wyjęczałam
- Nie wolno ci tak mówić – warknął – próbuj…
Czułam się jak podczas pierwszych treningów szamańskich z Yoh-May. Stał wtedy nade mną wykrzywiając się jak sowa próbująca znieść jajko. Mimowolnie uśmiechnęłam się na tamto wspomnienie. Uderzyłam znowu. Wgniecenie było już większe, ale to i tak nie poprawiło mojej sytuacji.
- Użyj jakiegoś silniejszego ataku – poinstruował mnie
- Nie mogę, zemdleje… - wywarczałam
- Ale przynajmniej, nie umrzesz… - powiedział miękko.
Oczy zaszły mi łzami i prawie nic już nie widziałam, ale kiwnęłam głową. O czym myślałam w tamtej chwili? Chyba o tym co kilka sekund temu dotarło do mojej pustej głowy. Nie o tym, że zaraz najpewniej zamarznę i nikt po mnie nie zapłacze. Nie myślałam już też ani o Yoh-May, ani o jego treningach. Uderzając w drzwi nie widziałam już uśmiechniętej twarzy Locka, ale zielone oczy Rai’ego.
Zrozumiałam w końcu, że Lock nie żyje i nic mi go już nie zwróci. I chociaż gdybym nie wiadomo jak się starała to nie robię już dla niego tylko dla siebie samej. Moim przeznaczeniem jest teraz Rai i to jemu zawdzięczam więcej niż mogłabym przypuszczać. Struktura drzwi rozerwała się tworząc dziurę. Uśmiechnęłam się przechodząc przez nią do środka.
Więcej nie pamiętam. Zemdlałam.
***
Wziąłem ją na ręce i wszedłem w głąb budynku. Na oko to musiała być kiedyś jakaś fabryka, a sądząc po unoszącym się tu zapachu była to fabryka farb. Liczyłem, że znajdę w środku, co od biedy będzie można podpalić, żeby Karina mogła się rozgrzać. Popatrzyłem na nią z uwagą. Wyglądała trochę jakby spała, gdyby nie grymas bólu na twarzy i czoło rozpalone od gorączki. Czułem się winny. Mogłem ją zatrzymać u Yukai póki nie zrobi się cieplej. Z drugiej strony wiedziałem, że nie dałaby się przekonać do tego pomysłu.
- Gdybyś nie była taka uparta… - powiedziałem do niej cicho.
Zawędrowałem na drugą kondygnację i położyłem ją ostrożnie. Wróciłem się po plecak i kiedy zaniosłem go na górę ocknęła się. Wyciągnęła śpiwór i zagrzebała się w nim. Po drodze zauważyłem kilka desek i wspólnie je podpaliliśmy.
Nie odzywała się. Przyglądałem jej się z troską. Widziałem jej rozbiegane oczy, drżące ręce i kropelki potu na twarzy i myślałem” to twoja wina Tamikoe, nie możesz zwalać winy na jej upór.” Gdybym był dobrym stróżem może wyperswadowałbym jej tą całą ucieczkę domu i tułaczkę po całym kontynencie. Czułem się jak ostatni sukinsyn. Bezradny, głupi i bezużyteczny. Usiadłem obok niej, a ona oparła mi głowę na ramieniu. Razem wpatrywaliśmy się w ognisko.
- Jesteś chora, musisz iść do szpitala – szepnąłem niepewnie.
- Nie.. ja nie pójdę.. – wyjąkała
Myślałem, że to normalne, że majaczy w gorączce i rano przyzna mi rację. Myliłem się.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Daryśka
Król Szamanów (!)
Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)
|
Wysłany: Pią 20:26, 18 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
No, no... odwaliłaś kawał dobrej roboty z tym partem. I dzięki za dedykację ^^'
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ive-Hao
Król Szamanów (!)
Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z królestwa
|
Wysłany: Sob 23:48, 19 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Ah wielki kom bak! rany rany ale żem się meczyła z tą częścią, ile się za Wen nagoniłam i dopiero po rozmowie i Ive udało mi się to jako tako zakończyć. I wiesz co Ive? Udało się bez obejrzenia "Love Story"^^
(R: i całe szczescie^^) |
EEEEEE Dzieki wielkie i dzięki za pomysł do mojego opowiadańka, tyle, że trzeba je jeszcze napisać....
Co do obu czesci tak prawda kawał dobrej roboty....ja też lubie takie wątki. :0 No tak opis zimy wspaniały, aż mi się zimno zrobiło...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Karina
Król Szamanów (!)
Dołączył: 17 Gru 2005
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina Wiecznych Łowów
|
Wysłany: Czw 13:46, 24 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Cz. 29 "Oczeikiwana pomoc"
Dziś bez dedykacji ale za to z podziękowaniami dla Ive za jej teledysk o Shaman Princess któy natchnął mnie do napisania tego para. Arigato ;*
Dotarli do cywilizacji, ale dalej już nic nie szło po myśli chłopaka. Owszem, zatrzymali się w jakiejś mieścinie i wynajęli obskurny pokój gdzie szczury i pająki czuły się jak u siebie, ale na tym się skończyło. Karina nie chciała słyszeć o szpitalu. Na próżno prosił, błagał, krzyczał, urządzał jej awantury i znów prosił. Jasnowidząca była odporna na wszystko. Po prostu powiedziała, że do szpitala nie pójdzie i już. Bez dyskusji. Zupełnie jakby gorączka i osłabienie wcale jej nie przeszkadzało. Ale przeszkadzało, Rai to widział. Bywały takie chwile, że już ledwo stała na nogach, albo mówiła sama do siebie przyciszonym głosem. Często miewała omamy. Kiedyś zastał ją siedzącą na łóżku i poruszającą ustami. Gdy zapytał co robi odpowiedziała zupełnie poważnym głosem, że rozmawia z Yoh i żeby im do cholery nie przeszkadzał.
Rai był bardziej bezradny niż kiedykolwiek. Czuł, że nie ma już nic do powiedzenia. Kiedyś, jeszcze na początku znajomości miał to złudzenie, że niektóre rzeczy można jej wyperswadować lub odradzić, teraz to złudzenie rozwiało się. Wiedział, że Karina już zawsze będzie robić to, co ona uważa za właściwe, albo odpowiednie dla niej.
Tymczasem zdrowie jasnowidzącej podupadało z każdym dniem. Zaczęła go unikać, żeby nie musieć znów wysłuchiwać tyrad na temat jej stanu. Często wychodziła z pokoiku bez czapki i z rozpiętą kurtką włócząc się po brudnych ulicach miasteczka. Wracała jeszcze bardziej osłabiona z twarzą siną od mrozu i zaczerwionymi oczami. Patrzyła wtedy na niego jakby nie umiała sobie przypomnieć, kim on i czemu siedzi na jej łóżku ze zmartwioną miną.
- Co mam robić? – zapytał jej któregoś razu.
Nie otrzymał odpowiedzi.
***
Leżałam na łóżku. Było jeszcze wcześnie, ale nie miałam już na nic siły. Po prostu padłam jak stałam – w ubraniu i ciężkich zimowych butach. Nie miałam nawet dość energii by zdjąć uwierające kozaki i opatulić się kocem. Po prostu leżałam gapiąc się w ścianę i czując jak ogarnia mnie dziwny półsen. Bolała mnie głowa, a ból wzmocnił się, kiedy przez drzwi przepłynął Rai. Na mój widok zatrzymał się w pół kroku i usiadł przed łóżkiem. Chcąc nie chcąc ustawił mi się tak, że widziałam tylko jego ślepia.
- Musimy porozmawiać – szepnął poważnie
- Mów- mruknęłam w odpowiedzi.
Rzucił mi ukradkowe spojrzenie jak winowajca nim przyzna się do swych zdradzieckich czynów.
- Powiedz mi tylko jedno: czemu?
Westchnęłam zrezygnowana. Nie spodziewałam się innego tematu niż ten, a mimo to trochę zaskoczyło mnie to pytanie. Udałam, ze bardzo zajmuje mnie ściąganie butów bez używania rąk, więc zyskałam kilka sekund na wymyślenie jakiejś porządnej odpowiedzi, która z grubsza zawierałaby wytłumaczenie tego wszystkiego.
- Więc? – zapytał unosząc brwi do góry.
Westchnęłam znowu. Byłam naprawdę zmęczona i powoli ciemniało mi w oczach.
- W szpitalu zapytają o moją rodzinę. Jeśli im nie powiem przeszukają moje rzeczy. Znajdą coś o Asakurach i wezwą ich. Wyobrażasz to sobie? Milczący Mikihisa, zrzędzący Yoh-May i zrozpaczona Keiko nad moim łóżkiem.? A potem zabiorą mnie do Japonii i żegnaj sławo. Za daleko już zaszłam, żeby teraz dać się zawrócić.
Patrzył na mnie przerażony, nie wiem, co było strasznego w moich słowach, ale wyglądał na zdruzgotanego. Zabawne, ale dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że Rai ma naprawdę ładne oczy. Czysty szmaragdowy kolor i kilka złotych plamek wokół źrenic. Jasne brwi i rzęsy. Trochę dziewczyńskie, ale nadal bardzo ładne. Czemu zauważyłam to akurat wtedy?
- Twoja ambicja nas zgubi -wyszeptał.
- Moja ambicja to jedyne, co nas pcha do przodu - oświadczyłam lodowato.
Zwinęłam się w kłębek. Było mi naprawdę zimno, ale jakoś nie miałam ochoty wstać i sięgnąć sobie koc leżący na fotelu. Za daleko. Wolałam zmarznąć.
- Umrzesz jeśli tak dalej pójdzie- szepnął Rai przypominając mi o swojej obecności w pokoju.
- Złego diabli nie biorą – uśmiechnęłam się lekko.
Jego oczy podobały mi się z każdą chwilą coraz bardziej. Sam Rai milczał jak zaklęty. Mimowolnie powieki same mi się skleiły i wygodniej usadowiłam się na wyrku. Ból głowy nie ustawał, więc skrzywiłam się. Oplotłam kolana rękoma i leżałam tak w pozycji embrionalnej. W pokoju panowała głęboka cisza.
Wtem zrobiło się ciepło. Zrozumiałam, że zostałam okryta kocem. Skuliłam się mocniej. Drżałam.
- Ale ty nie jesteś zła – usłyszałam szept koło swojego ucha.
Kiedy otworzyłam oczy nie było go już w pokoju. Z jakiegoś dziwnego powodu zrobiło mi się cholernie smutno.
***
Wystarczyła jedna, jedyna sekunda, tyle by na chwilę się odwrócić i stracić ją z oczu. Jedyna sekunda. A ona właśnie wtedy postanowiła stracić przytomność. Jeszcze chwilkę temu wyglądała przez okno podziwiając zachód słońca a teraz leżała na podłodze z półprzymkniętymi powiekami. W pierwszej chwili ogarnęła go panika i bezradność. Zaraz potem opanował skołatane nerwy i z właściwą sobie wstrzemięźliwością kucnął przy niej próbując rozeznać się w sytuacji. Leżała pod dziwnym kątem, blada i trochę podobna do ducha. Usta miała rozchylone. Słyszał jej coraz bardziej płytki oddech. Złapał nadgarstek. Tętno było ledwo wyczuwalne… Panika wróciła, tym razem ze zdwojoną siłą. Przez chwile klęczał nieruchomo z oczami utkwionymi w jej ustach. Wiedział, ze musi coś zrobić nim będzie za późno. Zadziałać. Uczynić jakiś ruch. Byle jaki. To nie może się tak skończyć!
Nadaremnie próbował ją ocucić, aż w końcu zrozumiał, że potrzebują pomocy z zewnątrz.
Tylko jak on tego dokona, skoro jest tylko duchem?
***
Szaman! Potrzebny mi szaman! Teraz! Natychmiast! Matko, ukochana a jeśli w tej dziurze nie znajdę ani jednego? Co robić? Co robić?! Gdzie znajdę szamana? Przecież oni nie latają po ulicach w koszulkach z napisem „ Widzę duchy!”.
Uch, myśl Tamikoe myśl!
Ale przecież… duchy! No jasne! Cmentarz!
***
Cmentarz o tej porze wyglądał na opuszczony. W rzeczywistości kłębiło się na nim wiele duchów różnej maści i płci. Odwiedzali oni swoich znajomych z sąsiednich krypt, przechadzali się po ośnieżonych alejkach, lub wylatywali w stronę słabo oświetlonych budynków miasteczka. Wydawałby się mogło, że to jakiś wesoły festyn, a życie tych ludzi wcale się nie skończyło tylko nabrało nowej formy i sensu. Rai przeleciał przez bramę cmentarza rozpaczliwie rozglądając się dookoła. Nikt nie zwrócił na niego uwagi, nawet gdy krzyknął „ Potrzebuje pomocy!”. To zabawne, że znieczulica nie znika nawet po śmierci. Owszem patrzono na niego jak na jakiegoś idiotę, który robi pełno zamieszania, ale nikt bliżej nie zainteresował się tym problemem. Każdy był zbyt zajęty swoimi pośmiertnymi sprawami. Ludzie tak rzadko się zmieniają.
Może poza Elle.
Kobieta obserwowała go od dłuższego czasu. Znała się na ludziach na tyle by stwierdzić, że chłopak nie chce robić przedstawienia tylko naprawdę szuka pomocy, a Elle zawsze miała racje. Gdyby urodziła się w bogatej, albo, chociaż przyzwoitej rodzinie pewnie zostałaby dziś światowej klasy psychologiem. Niestety dane jej było tylko skończyć pod kołami rozpędzonego pociągu. Życie jest takie niesprawiedliwe. Tymczasem kobieta zeskoczyła z nagrobka i podeszła do jasnowłosego chwytając go za ramię.
- Uspokój się- syknęła mu do ucha
Spojrzał na nią niepewnie i kiwnął głową.
Nadal trzymając go za ramię odeszli od głównej alei cmentarza i przysiedli na jakimś rozkopanym grobie.
- Potrzebuje pomocy – szepnął składając ręce na podołku.
- Zdążyłam zauważyć, podobnie jak większość cmentarza – pozwoliła sobie na lekką ironię a potem na uśmiech – Co się właściwie stało?
- Potrzebuje kogoś, kto widzi duchy. Szamana. Znasz kogoś takiego? – zapytał a ucho Elle mimowolnie wychwyciło nutkę desperacji w jego głosie.
Nie pytała, po co mu ktoś taki. Kobieca intuicja podpowiadała jej, że nie ma na to czasu.
- Znam – powiedziała krótko –mój syn. Często przychodzi mnie odwiedzać. Mieszka przy głównej ulicy z żółtym domu, pod numerem piątym. Nazywa się Cebin.
Skinął głową
- Dzięki – już był gotowy do odlotu, kiedy Elle zapytała.
- Chodzi o dziewczynę, prawda?
- Czemu pytasz? –zdziwił się
- Dla satysfakcji z własnej domyślności – puściła mu oczko – no leć już. Ponoć się śpieszyłeś.
Nawet nie zdążyła mrugnąć powiekami, gdy jasnowłosy zniknął.
***
Jest! Żółty dom przy głównej ulicy. Tak jak powiedziała tamta kobieta. Cholera, nawet nie spytałem jej o imię, a co jeśli ten jej synalek o to zapyta? Trudno. Poradzę sobie jakoś. Tak sądzę… Wbiegam po schodach. To chyba tutaj.. Tak, numer piąty. Pukać? Nie mam czasu! Przelatuje przez ścianę. Korytarz jest szary i pusty. A co jeśli nie ma go w mieszkaniu? Co wtedy? Nie, nie myśl nawet o tym. Jest! Bo to chyba on? Siedzi na fotelu i czyta książkę.
- Cebin?! – stanąłem w progu.
Spojrzał na mnie zdziwiony. Słyszał mnie! Szaman!
Wleciałem dalej. On odłożył książkę na stolik i spojrzał na mnie wyczekująco.
- Twoja matka powiedziała mi, że widzisz duchy, a ja potrzebuje pomocy. Tam w hotelu, jest moja szamanka. Ona jest chora, straciła przytomność, trzeba ją zawieść do szpitala. Sam nie dam rady. Potrzebuje cię, Cebin. Nie odmawiaj – mówię szybko i z naciskiem – Błagam…
- Ile ona ma lat? – głos ma spokojny i poważny
- Niedawno skończyła czternaście.
Wstaje podchodzi do szafy. Patrzę na niego zdziwiony. Co on wyrabia? Wyciąga płaszcz i zarzuca go na ramiona.
- Nie stój tak. Idziemy po nią. – mówi Cebin i wychodzi z mieszkania.
Nigdy nie czułem tak potężnej ulgi.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ive-Hao
Król Szamanów (!)
Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z królestwa
|
Wysłany: Czw 13:57, 24 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Wiesz mam dopowiedzenia kilka rzeczy po piwresze pewien fragmet strawił, że dostałam histerycznego śmiechu, a po za tym cześć była geniana, troszkę nie rozumien o co chodzi z tym teledyskiem (nie wiedze związku...)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Karina
Król Szamanów (!)
Dołączył: 17 Gru 2005
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina Wiecznych Łowów
|
Wysłany: Czw 14:11, 24 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Bo to jest tak: mam nowy sposób na łapanie Wen. Tym sposobem jest odpowiednia muzyka. A tak sięzłożyło, ze melodia z tego teledysku mnie natchnęła. Jakbym nie usłyszała to bym się do tej części ruski rok zbierała.
No i część 30. "Człowiek w żelaznej masce"
Obudził mnie ból głowy. Myślałam, że moja czaszka zaraz pęknie na pół i potoczy się pod łóżko. Otworzyłam oczy i powitała mnie roześmiana twarz Rai’ego. I z czego on się tak cieszy?
- Co ty tak tą gębę szczerzysz blondasie ?–warknęłam przez zęby.
A on nadal susząc zębiska wskazał na kroplówkę, do której jakimś cudem byłam podłączona. Szpital! Do jasnej, ciasnej Anieli, nie wiem, jak ale udało mu się!
- Mam nadzieje, że jesteś siebie dumny! – furknęłam obrażona. Chciałam skrzyżować ręce dla lepszego efektu, ale przeszkodziła mi w tym ta cholerna kroplówka. Miałam ochotę się na niej wyładować, ale ostatecznie z nosem skierowanym w sufit zapytałam:
- Co mi jest?
- Poza krańcowym wycieńczeniem, gorączką i wrzodami żołądka?
Po co ja w ogóle pytałam? Ale spróbowałam jeszcze raz:
- Skąd się tu wzięłam?
- Znalazłem szamana, któremu wszystko opowiedziałem i poprosiłem go o pomoc. Lekarzom podał się za twojego ojca. Nieźle go ochrzanili, chociaż to ciebie powinni. Acha, gdyby ktoś pytał nazywasz się Isimbai.
Zdołałam tylko odpowiedzieć:
- Acha.
W głowie miałam mentlik. Nie spodziewałam się, że aż tak się postara. To zupełnie do niego niepodobne. Możliwe, że było ze mną aż tak źle? I nawet poszukał szamana… To chyba zbyt wiele jak na mój czternastoletni umysł. Zwłaszcza, że ból głowy wcale nie zelżał.
- A co z tym całym szamanem?
Uśmiechnął się przyjaźnie i odgarnął sobie kudły z czoła.
- Nazywa się Cebin. Mów do niego „tato”, kiedy wejdzie.
- A jak ja go niby poznam?
- Jest dość.. specyficzny…- stwierdził z namysłem.
I wtedy do sali wszedł „tata”. Skąd wiedziałam? Tylko Rai mógł powiedzieć o kimś kto ma maskę na twarzy i protezy rak, że jest „specyficzny”. W innej sytuacji nie powstrzymałabym się od stwierdzenia „ O babciu Kino, co za oszołom!”, ale bądź co bądź miałam do czynienia ze swoim dobrodziejem, więc tylko siedziałam cicho. Tymczasem facet w masce( czy to nie brzmi jak tytuł jakiegoś głupiego filmu?) podszedł do mojego łóżka i powiedział z twardym akcentem:
- Nareszcie się obudziłaś!
Uśmiechnęłam się sztucznie.
- Cześć e.. tato.
Zdałam sobie sprawę, że ja właściwie nie wiem jak się rozmawia z rodzicami. Być miłą? Pyskować? Rzucić kroplówką? Ignorować go? Powiedzieć coś żartobliwego? Zapytać o jego samopoczucie? Tak, to wydało mi się najlepsze.
- Jak się czujesz? – zapytałam głupawo.
Rai spojrzał na mnie jak na idiotkę i pokręcił głową z dezaprobatą. Tymczasem „tata” (dlaczego nie mam pamięci do imion?) usiadł w nogach łóżka i przekręcił głowę. Prawdopodobnie się uśmiechał, ale nie mogłam być pewna z powodu maski.
- Czuje się dobrze, ale może ty powiedz o swoim stanie? Lekarze mówili, że jesteś bardzo słaba.
Kiwnęłam głową robiąc minę ostatniej sieroty.
- Łeb mnie boli, jakby kto mi z patelni przywalił, ale poza tym jest dobrze.
Zachichotał! Autentycznie się roześmiał! Spojrzałam na Rai’ego ukradkiem, a on na mnie. „Co ja takiego powiedziałam?” – szepnęłam, ale on pokręcił głową, że nie wie. „Tata” śmiał się jak szalony i uspokoił się dopiero po dłuższym czasie.
- Wiesz, jesteś taka, jak opowiadał mi twój przyjaciel Rai – stwierdził wesoło.
- Co ty mu powiedziałeś? – zapytałam oburzona, a blondas tylko wyszczerzył zęby i zniknął nim zdążyłam go zdzielić poduszką.
- W każdym bądź razie cieszę się, że mogłem ci uratować życie – powiedział „Tata” a ja pierwszy raz od dłuższego czasu zdołałam się uśmiechnąć naprawdę.
***
Życie zdawało się powoli wracać do normy. Karina owszem nadal nie wracała do zdrowia, ale przynajmniej miała zapewnioną fachową opiekę i normalne warunki. Rai już mógł się o nią nie martwić, a jasnowidząca obawiać powrotu do Japonii. Cebin okazał się miłym człowiekiem. Karinę traktował jak swoje własne dziecko. Z resztą jak często powtarzał „przypominasz mi moją Isimbai”. Nie mówi jednak, kim był owa Leticia i co właściwie się z nią stało. Dziewczyna domyśliła się, że to była jego córka i najprawdopodobniej nie żyje. A szósty zmysł jasnowidza podpowiadał jej, że jego okaleczona twarz i ręce mają z tym jakiś związek.
***
Dzień był ładny i ja czułam się już całkiem nieźle, więc pozwolono wyjść mi na spacer. Rai i Cebin byli ze mną. Park przy szpitalu był stary i zaniedbany, ale nam jakoś to nie przeszkadzało. Wolnym krokiem przechadzaliśmy się odśnieżonymi alejkami mijając innych pacjentów. Mimo to szybko się zmęczyłam i usiedliśmy we trójkę na ławce. Rai był jakiś nieswój i szybko nas opuścił. Zastanawiałam się nad tym dłuższą chwilę i doszłam do wniosku, że przez ostatnie tygodnie prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. Otaru, Yukai a potem moja choroba sprawiły, że jakoś zabrakło nam czasu. Myśl ta wywołała u mnie jakiś dziwny niepokój. Wydawało mi się, że chyba coś przegapiłam.
Coś bardzo ważnego…
- Karina? – z rozmyślań wyrwał mnie głos Cebina.
Spojrzałam na niego nieprzytomnie, a on przechylił głowę na bok.
- O czym tak intensywnie rozmyślasz? -zapytał pogodnie
- O niczym ważnym – skłamałam szybko i uśmiechnęłam się trochę sztucznie.
Wzrok wbiłam w przysypany śniegiem klomb naprzeciwko nas. W tej chwili nie było tam kwiatów, ale podejrzewałam, że gdy zrobi się cieplej będzie ich tam pełno. Chciałam to zobaczyć, ale wiedziałam, że będę wtedy już daleko stąd.
- Co stanie się gdy śnieg się roztopi? – zapytał mnie nagle Cebin.
Zdziwiło mnie trochę to pytanie. Brzmiało niewinnie, ale przecież nie zadałby mi go bez powodu, prawda?
- No.. zamieni się w wodę.. – zaryzykowałam odpowiedź a on roześmiał się pogodnie
- Nie, głuptasie, to znaczy, że wiosna niedługo wróci. Spójrz – wskazał na wierzchołek klombu, gdzie przez śnieg przebił się jeden jedyny kwiatuszek. Jasne płatki i cienka, zielona łodyżka ledwo wystawały spod warstwy białego puchu i nie dziwne, że go nie dostrzegłam wcześniej. Wokół nadal panowało zimno a jemu i tak udało się wydostać na słońce. Mimo trudności…
Zrozumiałam wreszcie, co Cebin chciał mi powiedzieć i myśl ta napełniła mnie niespodziewaną otuchą.
***
- Naprawdę mogę już wyjść? – zapytała podnosząc się z łóżka
- Oczywiście – Cebin wręczył jej kartę z wypisem – Lekarze uznali, że jesteś już zdrowa i nie musisz zostawać na dłużej.
Rzuciła okiem na kartę i położyła ją na łóżku.
- Świetnie, szczury hotelowe pewnie się stęskniły – zachichotała złośliwie układając resztę swoich klamotów na posłaniu.
- Chyba nie zamierzasz wrócić do tego obskurnej, wybacz określenie, meliny? – w głosie mężczyzny było słychać zdziwienie i zniesmaczenie.
- A co w tym dziwnego? Zapłaciłam to mieszkam – stos przedmiotów powiększał się coraz bardziej. Dołożyła jeszcze do niego szczotkę do zębów i tani kryminał kupiony w sklepie na parterze.
- Nie, nie, nie młoda damo – mruknął Cebin dorzucając do stosu jeszcze grzebień i paczkę chusteczek – zatrzymacie się z Rai’m u mnie. Mam wolny pokój. To żaden problem. Nic nie mów. Postanowione.
Rai, który dotychczas stał oparty o ścianę tylko westchnął.
***
Łóżko było wygodne i wokół panowała cisza, ale ja nie mogłam usnąć. Leżałam gapiąc się w sufit. Czułam się dziwnie przybita, a najgorsze w tym wszystkim było, że nie wiedziałam, czemu. Przecież wszystko było dobrze. Nie musiałam się już niczym martwić. Byłam zdrowa, miałam gdzie mieszkać i przeczekać zimę. Wszystko w należytym porządku. A jednak gdzieś tam na dnie umysłu kołatało się ulotne i mgliste wrażenie, że chyba naprawdę coś umknęło mojej uwadze. Jakieś niewyraźne, rozmazane wspomnienie, urywek większej, tajemniczej całości. Byłam zirytowana a jednocześnie niepokojąco przygnębiona. Chciałam z kimś o tym pogadać, wyżalić się. Wierzyłam, że trochę mi ulży.
- Rai? – szepnęłam cichutko, ale odpowiedziała mi tylko głucha cisza.
„Świetnie” pomyślałam przekręcając się na bok. Tylko czemu się rozpłakałam?
***
Karina od początku wiedziała, że to wizja. Nigdy nie miała tak wyraźnych snów jak ten. Wszystko ociekało od kolorów, kształtów i głosów. Stała na zadbanym podwórku przed niewielkim domem z czerwonym dachem. Lato było w rozkwicie i Karina niemal czuła nadchodzącą atmosferę wakacji. Usiadła pod drzewem całkowicie zapominając o tym, że jest to wizja i powinna obserwować. Spojrzała w górę, na słońce przebijające się przez dziesiątki liści i przymknęła oczy. Trwało to tylko kilka chwil, nim usłyszała szczęk otwieranych a potem zamykanych drzwi i ujrzała wychodzącą z domu dziewczynę. Była od niej kilka lat starsza, to pewne. Długie kasztanowe włosy powiewały na wietrze, a orzechowe oczy śmiało patrzyły przed siebie. Dziewczyna nie zdążyła dojść do furtki, kiedy z domu wyszedł ktoś jeszcze. Karina przetarła oczy. Nie wiedziała skąd, ale była pewna, że to Cebin, chociaż nie miał maski ani protez.
- Isimbai zapomniałaś śniadania! – krzyknął za nią.
Dziewczyna nazwana Isimbai odwróciła się i uśmiechnęła promiennie.
- Gapa ze mnie – przyznała odbierając coś, co wyglądało jak pudełko śniadaniowe. Cebin pocałował ją w czoło i mruknął:
- No idź bo się spóźnisz.
Nie zdążyli zrobić żadnego kroku, kiedy z nieba spłynął strumień ognia, prosto na Isimbai. Cebin próbował ją odciągnąć, ale bezskutecznie.
Nim obraz się rozmazał Karina usłyszała przerażające krzyki obojga.
Później nastąpiła długa chwila ciemności, ale to nie był koniec wizji. Tym razem stała gdzieś na pustyni. Wokół panował przejmujący chłód, ale niedaleko zobaczyła ognisko i postanowiła się przy nim ogrzać. Dopiero, gdy była kilka kroków od niego zobaczyła grupkę siedzącą wokół płomieni. Wszyscy mieli na sobie dziwne, białe stroje. No może poza tą dziewczyną w czarno-szarej sukience, która siedziała na kamieniu, tak żeby wszyscy mogli ją lepiej zobaczyć.
- Czas się wypełnia – szepnęła uduchowionym głosem – musimy być gotowi, za wszelką cenę.
- I będziemy, pani – odpowiedział jej ktoś.
Karina jakoś nie zdziwiła się widząc Cebina. Zastanawiała się tylko, co to za ludzie i na co muszą być gotowi. Wydawali się bardzo zdeterminowani i podekscytowani. I czemu słuchają akurat tej dziewczyny? Co ona ma w sobie takiego? Jest na pewno dużo młodsza, od Kariny, ale wyraża się jakby była, co najmniej trzydziestolatką po przejściach. Jasnowidząca chciała już odejść, ale wtedy usłyszała:
- Nie ma skutku bez przyczyny.
Odwróciła się zdziwiona. Dziewczyna w szaroczarnej sukience patrzyła prosto na nią. Karina uniosła brwi do góry. Nigdy wcześniej nie zdarzało się, żeby ktoś jej wizji ją widział. Uśmiechnęła się od niej niepewnie i skinęła głową, a jej rozmówczyni również odpowiedziała uśmiechem. Zdawało się, że pozostali ludzie w białych stronach niczego nie dostrzegli. A potem wszystko się rozmyło i Karina zapadła w lepką ciemność snu.
***
Cebina obudziło przeczucie, że coś jest nie w porządku. W całym mieszkaniu panowała posępna cisza poranka. Wydało mu się to podejrzane, bo Karina zawsze rano robiła sporo hałasu i zamieszania. Czyżby jeszcze spała? Spojrzał na zegarek. Była ósma rano, zwykle o tej porze jadła już w kuchni albo kłóciła się z Rai’m. Dziwne… Wygrzebał się z posłania i zajrzał do pokoju, który specjalnie przeznaczył dla jej użytku. Pościel była złożona w kosteczkę, a okno szeroko otwarte. Powietrze przywoływało na myśl bliską wiosnę. Wszedł dalej. Na pościeli leżała karteczka. Wziął ją w ręce i odczytał treść listu.
***
Nie jestem zbyt dobra w pożegnaniach, ale chyba kiedyś Ci o tym mówiłam. Pewnie zaraz zaczęłabym płakać i w ogóle zachowywałabym się bardzo żałośnie. Chce, żebyś pamiętał mnie raczej taką, jaką zawsze udaje. Tak jest łatwiej.
Nie smuć się. Cebin. Wiem, że pojawienie się mnie przypomniało ci znowu jak to jest być ojcem i teraz trudno będzie ci wracać do samotności. Chciałbym ci zastąpić Isimbai, ale nie umiem. Znasz mnie. Wiesz, że ja nie usiedzę długo w jednym miejscu. Przeznaczenie mnie wzywa.
Dzięki za wszystko. Kto wie, co by się stało gdyby Rai Cię nie znalazł?
W przyszłości usłyszysz to od kogoś mądrzejszego niż ja, ale pamiętaj, że „nie ma skutku bez przyczyny”.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Karina dnia Czw 15:14, 14 Wrz 2006, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ive-Hao
Król Szamanów (!)
Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z królestwa
|
Wysłany: Wto 20:40, 29 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Końcówka dość patytyczne, ale bez przesady, niezły liscik
A co do reszty, wiesz co myśle, o twoim pisaniu, nie musze się powtarzać....ech romowa Kariny i Rai w szpitalu była bardzo zabawna
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Karina
Król Szamanów (!)
Dołączył: 17 Gru 2005
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina Wiecznych Łowów
|
Wysłany: Wto 20:43, 29 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
cz. 31 "Stało się"
Ech… Pewnie już grubo po północy a my nadal idziemy. Nie mam już siły. Rai to sobie może latać, on przynajmniej nie dostanie odcisków. Nie to co ja. Założę się, że skarpetki mam już we krwi. Zimno też doskwiera. Nie ma co, trzeba gdzieś się rozłożyć.
Zdejmuje, a właściwie zrzucam plecak z ramion i siadam na ziemi. Jakoś mi tak nijako. Nie mam nawet siły wyciągnąć śpiwora czy rozpalić ogniska, żeby nie zamarznąć. I to niby wiosna ma być, tak? Opieram się o plecak jak o wielgachną poduszkę. Byłoby nieźle, gdyby miecz zakupiony jeszcze w Korei mnie tak nie uwierał. Rai stoi najbliższym pagórku, plecami do mnie. Chyba czegoś wypatruje.
- Do najbliższego miasta dzień drogi – mówi w końcu.
- Nigdzie nie idę. Mowy nie ma. Zostaje tu i mam zamiar się lenić przynajmniej do świtu – mówię ściągając buty. Tak jak myślałam. Skarpetki we krwi. Trzeba będzie zainwestować w plastry jakieś czy cos tym stylu.
Rai tylko wzrusza ramionami. Nawet na mnie nie patrzy. Przez chwile go obserwuje. Dziwnie się ostatnio zachowuje, dziwniej niż zwykle.
***
Czegoś tak potwornego nie była w stanie wymyślić nawet najbardziej spaczona i chora wyobraźnia. Było to straszniejsze od najstraszniejszego koszmaru, głównie dlatego, że była to wizja i Karina wiedziała, że stanie się to naprawdę. Stała więc bezradna pośród płomieni i umierających. Nie mogła się nawet poruszyć. Obrazy wokół niej przeskakiwały jak szalone.
Domy trawione ogniem, strumienie płomieni co i raz uderzające w uciekających ludzi. Nie był to zwykły pożar. Tego była pewna. Ogień przecież nie spada z nieba. Widziała przecież obok niej, wielka kula strawiła małą dziewczynkę tulącą się do swojej lalki. Przez chwile jeszcze drgała w jakimś spazmatycznym dreszczu i patrzyła na jasnowidzącą szklanym wzrokiem, jakby mówiła: ”Czemu mnie nie uratowałaś?”. Chciała odejść, uciec, nie mogła. Zupełnie jakby jakaś niewidzialna siła utrzymywała ją w tym miejscu dla jakiegoś okrutnego żartu, pastwiąc się nad jej rozpaczą. Słyszała śmiech, szaleńczy świdrujący śmiech sprawcy tego wszystkiego. Nie mogła już powstrzymać łez i wściekłości.
***
Najpierw usłyszał jej krzyk a potem płacz. Zerwał się z miejsca i już po chwili kucał przy niej. Dziewczyna była całkowicie roztrzęsiona. Drżała i łkała szepcząc jakieś niezrozumiałe słowa. Zbliżył się i pogładził ją po włosach.
- Nie bój się już … To tylko sen. Zwykły sen… - powiedział łagodnie nie przestając gładzić je włosów.
Spojrzała na niego wytrzeszczając szeroko oczy. Przez jeden jedyny moment była spokojna.
- To stanie się naprawdę – szepnęła i nie była już w stanie spokojnie mówić.
Rozpłakała się na dobre. Objął ją, a ona wtuliła się w jego ramiona. Trwali tak w ciszy. Ona i duch. Minęło wiele czasu nim uspokoiła się i pozwoliła sobie na sen. Chłopak jeszcze stał przy niej kilka dobrych chwil nim udał się na wzgórze. Musiał wszystko przemyśleć. Coś w nim pękło.
***
Stało się. W końcu zrozumiałem to, czego nie chciałem przyjąć do wiadomości od dobrych kilku tygodni. Myślałem, że uda mi się zapanować nad własnymi uczuciami.
I bardzo się pomyliłem…
***
Do miasta mieliśmy już niedaleko. Cieszyła mnie perspektywa normalnego łóżka i zakupienia sobie plastrów. Moja nogi zdecydowanie potrzebowały opatrunku i większych butów. Nogi rosną mi w zastraszającym tempie. Jak tak dalej pójdzie… wole nie myśleć.
- Czemu się tak uśmiechasz? – zapytał Rai.
- Będę miała plastry i buty, ot co!
Spojrzał na mnie jakbym powiedziała coś głupiego, ale uśmiechnął się. Od tej całej historii z wizją zaczął się w końcu normalnie zachowywać. O ile w jego przypadku można mówić o jakichkolwiek przejawach normalności.
Odetchnęłam głęboko i zaraz się zakrztusiłam. Gdzieś niedaleko musiało nieźle dymić. Gdy doprowadziłam się do porządku Rai wyszeptał ze skupioną miną
- Spójrz
Mój wzrok powędrował w stronę dymu, a jak wiadomo nie ma dymu bez ognia. Nie dalej niż półtora kilometra od miejsca, w którym staliśmy dostrzegłam jakieś niewyraźne sylwetki spopielonych domów. Spojrzałam tylko na Rai’ego i pobiegłam w tamtą stronę.
Usłyszałam za plecami
- Czekaj!
Ale nie zwracałam na to uwagi. Przed oczami miałam tyko wioskę ze swojej wizji i dym unoszący się nad pogorzeliskiem. Było mi coraz trudniej oddychać, ale zatrzymałam się dopiero przy pierwszym spalonym domu. Zostały z niego tylko zwęglone fundamenty. Niczym w transie powędrowałam dalej. Chłonęłam wzrokiem wszystko to, co widziałam wcześniej, tyle, że w mdłym blasku poranka nie wyglądało to już tak makabrycznie. Wokół panowała cisza. W powietrzu unosił się dym i przykra woń spopielonych ciał. Stanęłam w końcu na miejscu, z którego obserwowałam w czasie wizji. Obok nadal leżało ciało dziewczynki i jej lalki.
Nie było już łez ani gniewu. Tylko bezradność. Spojrzałam na zmartwioną twarz Rai’ego i szepnęłam
- To wydarzyło się naprawdę…
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ive-Hao
Król Szamanów (!)
Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z królestwa
|
Wysłany: Wto 20:54, 29 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
O kurde...wiesz co powiem, wciągająca cześć, taka realistyczna...a opisy krótkie, ale dzięli temu przejmujęce....dalej jak zawsze
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Karina
Król Szamanów (!)
Dołączył: 17 Gru 2005
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina Wiecznych Łowów
|
Wysłany: Czw 15:32, 31 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
cz. 32. "Galdim Va Din do usług."
Dziś krótko.
I pamiętajcie: EDZIU RZĄDZI ! xD
Indie ach Indie! Kraj curry, świętych krów i miliarda ludzi! Doprawdy…Więcej was matka nie miała? Dziś próbowałam dotrzeć do Delhi autobusem i o mały włos nie zostałam uduszona, bo jakoś nikt nie umiał przyjąć do wiadomości, że dziewięćdziesiąt osób na dwudziestu metrach kwadratowych to ODROBINĘ za dużo. Gdybym chciała jechać gdzieś dalej zostałabym kompletnie spłaszczona, jak to w kreskówkach czasem się zdarza. I kto mi wynagrodzi straty moralne? Przecież nie Rai, który tak nawiasem zachowuje się jeszcze dziwniej niż zwykle. Nie wiem co się z nim dzieje. Gdyby nie był duchem i chłopakiem w dodatku to bym pomyślała, że przechodzi klimakterium. Złości się bez powodu i jest cholernie opryskliwy. Czasami aż mam ochotę go wysłać na drugą stronę. Pojęcia nie mam, co mu tak nagle odbiło. Przecież nic mu nie zrobiłam…
Tak sądzę…
***
Trafili do jednej z biedniejszych dzielnic miasta. Tutaj nie było już kolorowych wystaw sklepowych, turystów ani drogich samochodów. Zamiast tego wszędzie porozstawiane były uliczne kramy z owocami, a kozy pasły się na środku drogi jak gdyby nigdy nic. Bieda kuła w oczy z każdego zaułka, ale ludzie nie wyglądali na nieszczęśliwych, jak zauważyła Karina. Wystarczało im to, co mieli nie tracąc nic ze swojej radości i pogody ducha, dziękując za każdy dzień ze wszystkimi jego drobnymi aspektami. Dziewczyna szła mijając zwierzęta, rozkrzyczanych dorosłych i dzieci obserwując oraz rozmyślając o tym wszystkim. To specyficzny kraj i specyficzni ludzie, ale przy odrobinie szczęścia i wysiłku będzie można się tu zaaklimatyzować. I do zwierząt tez się przyzwyczai. Zabawne.. to pierwszy taki kraj na jej drodze. Oby nie ostatni…
***
Tuż przed hotelem, w którym miałam zamiar się zatrzymać zastaliśmy sporą grupę osób w różnymi wieku. Przez chwile myślałam, że to jakiś wypadek, ale szybko doszłam do wniosku, że to uliczna loteria. Na drewnianej platformie stał facet w czarnym kaftanie i tłumaczył coś całej reszcie strasznie wymachując przy tym łapami. Pokazał na szklaną kulę z korbą napełnioną mniejszymi kolorowymi kuleczkami, a ludzie kiwali głowami. Z całej tej paplaniny zrozumiałam, że w kuleczkach są numery i każdy musi wybrać sobie jeden. Potem facet kręci korbą, kuleczka wypada i jeśli to twój numer wygrywasz. Całkiem proste.
- To jaki numer bierzemy? – zapytałam Rai’ego.
- Naprawdę chcesz w to grać? To śmierdzi oszustwem już na kilometr.
- Być może, ale ja nie mam twoje wyczulonego węchu i postawie na… 6.
Zapłaciłam facecikowi za numer szósty i wraz z innymi czekałam na rozstrzygnięcie. Gość strasznie przejmował się swoją rolą, nie ma co. Z namaszczeniem pokręcił korbą i jedna mała, biała kuleczka wyleciała z głuchym pyknięciem. Ludzie niemal natychmiast się stłoczyli wokół platformy, rozpychając się łokciami. Prowadzący otworzył drżącymi rękoma kulkę i wyciągną karteczkę. Wydawało się, że wszyscy wstrzymali oddech. Facet pokazał zgromadzonym, białą karteczkę, gdzie widniała mała czarna szóstka.
***
- Ciekawe czy to dużo? – zastanawiała się Karina wachlując się zdobytymi banknotami.
Nigdy nie mogę zrozumieć, jaki cudem ona ma zawsze więcej szczęścia niż rozumu. To po prostu nielogiczne. Tych numerów było z pięćset… Nie rozumiem, no po prostu nie rozumiem.
Szliśmy w stronę centrum. Karina miała zamiar kupić sobie jakieś tutejsze ubrania i farbę do włosów, żeby za bardzo się nie wyróżniać w tłumie. Oni tu chyba nie lubią obcokrajowców. Skręciliśmy w jakąś boczną alejkę, gdzie jak twierdziła, będzie skrót i nie będziemy musieli iść przez całe miasto. Wtedy drogę zastąpiło nam dwóch mężczyzn. Mogli mieć najwyżej dwadzieścia kilka lat. Źle patrzyło im z oczu. Odwróciłem się a za nami stało kolejnych dwóch. Karina przełknęła ślinę.
- Byli przy loterii… - szepnęła oceniając nasze możliwości obrony lub ewentualnej ucieczki. Nie było żadnych. Schowała banknoty do kieszeni, a ci dwaj z przodu podeszli bliżej.
- Daj forsę- warknął ten najwyższy.
- Sam se weź – mruknęła Karina kopiąc go w piszczel.
Źle zrobiła, bo zaraz ją złapano. Wyrywała się i kopała na oślep. Nie wiem jakby to wszystko się skończyło gdyby nie pewien staruszek, który powalił dwóch z nich, następnego zdzielił czymś w rodzaj włóczni po głowie Ostatni ten, który przytrzymywał Karinę puścił ja i najzwyczajniej w świecie uciekł. Pomogłem jej wstać i otrzepać się z brudu. Staruszek nadal tam stał z pogodną miną.
- Dzięki dziadku – mruknęła Karina obrzucając go uważnym spojrzeniem.
Mężczyzna przechylił głowę na bok, a na jego ramieniu zmaterializował się największy szczur jakiego w życiu widziałem.
- Jesteś szamanem – stwierdziłem po chwili.
- Prawda – powiedział skłaniając się nisko – Galdim Va Din, do usług.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ive-Hao
Król Szamanów (!)
Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 886
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z królestwa
|
Wysłany: Czw 22:34, 31 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
oj Karina Karina mówilaś, że staruszek bedzie wyczepisty, ale że aż tak? Nieżle sobie z nimi poradził....a tak w ogóle to super....początek idelny. ale to już chyba ci mówiłam....
Tylko hum....japończk, tak czy siak wyrużnia się w tułmiu hindusów, nie ważne jak jest ubrany (inna rasa ) dobra czepiam się niepotrzebnie, ale nie mogłam się oprzeć
I jeszcze jedno...poziwiam cię, ja to czasem mam takie zastoje weny, że przez miesiąc albo i dłużej nic nie napisze....ech. dobra nic już nie mówie....
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Giwi
Widzący Zjawy
Dołączył: 14 Sty 2006
Posty: 98
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 8:33, 01 Wrz 2006 Temat postu: |
|
|
Jeee... dziadyga zabójcze ma imię XD
A to z tym że wiosna przychodzi to kojarzy mi się z jakimś anime... Fruit Basket, bodajże ;]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Daryśka
Król Szamanów (!)
Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)
|
Wysłany: Pią 22:36, 01 Wrz 2006 Temat postu: |
|
|
Uhu, to trzeba mieć naprawdę szczęście, żeby tak po prostu wygrać... też bym tak chciała ^^'
A *zerk do tekstu, żeby nie przekręcić* Galdim Va Din jest fajny ^^'
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Karina
Król Szamanów (!)
Dołączył: 17 Gru 2005
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina Wiecznych Łowów
|
Wysłany: Śro 16:39, 13 Wrz 2006 Temat postu: |
|
|
Cz. 33
"Mistrz i Karina"
- Mistrzuuu długo jeszcze? – rozległ się błagalny jęk.
- Do odwołania – odparł Galdim uśmiechając się ciepło.
Owa wymiana zdań powtarzała się cały poranek, każdego dnia. Wszyscy, który o świcie wylegali na ulice Delhi widzieli dziewczynę biegnącą z wielkim pudłem na plecach załadowanym mlekiem i pogodnego staruszka obok na rowerze. Czasem im towarzyszyłem, ale Karina zwykle o tej porze była nie do zniesienia, a ja wcale nie szukałem guza. I chociaż Galdim powiedział jej ostatnio, że jednoczenie się ze swoimi emocjami działa tylko na naszą niekorzyść to ona wcale nie przestała się zachowywać tak jak mogła się zachowywać tylko rozdrażniona i zmęczona nastolatka. Często się kłócili, to prawda, ale wbrew wszystkim znakom na ziemi i niebie Galdim okazał się kimś, kogo potrzebowaliśmy oboje.
Kim on był?
Na pierwszy rzut oka wydawała się schorowanym i niezbyt zrównoważonym starcem, który zamiast laski używał wielkiej włóczni. W dzielnicy, w której mieszkaliśmy był raczej lubiany chociaż na ogół lekceważony przez wszystkich. Ludzie zwykli myśleć o nim jak o nieszkodliwym wiecznie uśmiechniętym dziadku, jakich wszędzie pełno. Całkiem znany, zawsze z boku, nigdy nie angażował się bezpośrednio w bieg wydarzeń.
Ale jaki był naprawdę?
Kiedy tak o tym myślę to nie jestem w stanie odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie. Chyba nigdy nie będziemy w stanie dotrzeć do niego naprawdę. Znamy go na tyle na ile on nam pozwala. Często cyniczny, surowy i brutalny, a przy tym lojalny, szczery do bólu i wierny swoim zasadom.
Wydaje mi się, że dawno temu stworzył sobie mur wokół siebie, a ja i Karina możemy tylko do niego podejść, ale przeskoczyć czy zburzyć nie będziemy w stanie już nigdy.
- Nie mogę już. Jestem zmęczona – jęknęła moja szamanka osuwając się na ziemię.
Pamiętała jednak, żeby nie stłuc butelek mleka, kiedy ostatnim razem to zrobiła skończyło się to wielką awanturą. Kucnąłem przy niej, a Galdim zatrzymał rower. Kazał mi go potrzymać sam zaś nad nią stanął. Nie patrzyli na siebie, ale napięcie było niemal namacalne. Bałem się tego co może jej powiedzieć. Nie wyglądał przyjaźnie.
- Przegrywasz, boisz się i zwyciężasz tylko dlatego, że tak chcesz – powiedział cicho.
Głos miał przejmująco poważny. Karina spojrzała na niego. Z nosa leciała jej krew, a w oczach miała łzy z wysiłku. Zwykle w takich chwilach dziewczyna bardzo dosadnie wyrażała swój sprzeciw, ale tym razem tylko kiwnęła głową i wstała z ziemi, nawet nie otrzepując się z kurzu. Galdim odebrał ode mnie rower. Moja szamanka wyprzedziła nas i to sporo. Spojrzałem na niego, a on tylko się uśmiechnął. Jego nauki zaczynały najwyraźniej kiełkować.
***
- Wstawaj ty mała łachudro! – krzyknął ściągając ze mnie kołdrę.
- Tylko nie mała – warknęłam nie otwierając oczu.
Było nieludzko wcześnie.
Zbyt wcześnie, żeby wstać.
Zbyt wcześnie żeby myśleć.
Zbyt wcześnie na cokolwiek.
Ten staruch po prostu nie ma serca! A jeśli ma to mu dawno się zamieniło w gustowną skamielinę. Jestem nastolatką do jasnej cholery, rosnę- mam konstytucyjne prawo do wysypiania się! Zwlokłam się z posłania jakbym szła na ścięcie. Ostatecznie czekał mnie tylko kolejny trening. Ale co to za różnica? Z Galdimem to na jedno wychodzi. O Wielki Królu Duchów, dlaczego zgodziłam się, żeby ten psychopata został moim Mistrzem? Nie ma sprawiedliwości na tym ziemskim padole.
- Skończyłaś już biadolić?
Spojrzała na niego nieprzyjemnie
- Nie wiedziałam, że umiesz czytać w myślach.
- Wystarczy, że patrzę na twoją żałosną minę i wszystko jest już jasne – mruknął rzucając we mnie moją prywatną kołdrą- za dziesięć minut przed domem. Ducha weź ze sobą. I o broni nie zapomnij.
- Ja wohl meine Ober Führer – zasalutowałam bez większego entuzjazmu i udałam się na poszukiwanie jakichś wygodnych butów.
Zapowiadał się ciężki dzień.
Punktualnie dziesięć minut potem ja i Rai staliśmy przed domem gotowi na wszystko poza kolejnym treningiem. Czyściłam paznokcie czubkiem sztyletu, kiedy pojawił się Mistrz i Oprawca we Własnej Gburowatej Osobie. Wziął nawet ze sobą tą swoją włócznię, co wzbudziło moje najgorsze obawy. Skinął na nas głową i ruszyliśmy przed siebie.
Zatrzymaliśmy się dopiero gdzieś za miastem, na jakimś kompletnym pustkowiu, o ile nie licząc autostrady szybkiego ruchu i budki z hot- dogami. Obejrzałam się za nią łakomie, ale Galdim furknął na mnie i poszliśmy dalej. Nim przerwaliśmy ten bezsensowny marsz nogi zdążyły mi całkiem ścierpnąć. Nie odzywaliśmy się do siebie aż w końcu stanęliśmy na środku jakiejś polany. Po środku stały powbijane w ziemię długie tykwy, najwyraźniej wcześniej przygotowane na nasze przybycie. Spojrzałam na nie bez zbytniego entuzjazmu, a Galdim kazał nam usiąść w bujnej trawie.
- Dziś, moja pilna i jakże posłuszna uczennico, będziemy się uczyć Kontroli Ducha – powiedziesz szczerząc zębiska. A raczej to co z nich zostało.
Uniosłam brwi do góry i nie powiedziałam nic. Cokolwiek bym nie powiedziała i tak to by zabrzmiało głupio. Tymczasem Miszczunio wyciągnął przed siebie swoją włócznię, a Ranama- jego nieodłączna szczurza towarzyszka pojawiła się na jego ramieniu.
- To jest Ko-yo-dan, moje medium – oznajmił z namaszczeniem godnym rolnika prezentującego swoje płody rolne - „Oto moja cebula”.
- Koczkodan? – zapytałam i sama sobie byłam winna, że Koczkodan, czy to Ko-yo coś tam wylądowało na moim łbie.
A jednak niestrudzony Miszczunio tłumaczył dalej:
- To kolejny poziom szamaństwa, na który masz zamiar wstąpić, bo inaczej będziesz mleczarką do końca twoich dni- pięknie zarysował moją przyszłość, nie ma co - Zamiast do swojego ciała wprowadzasz ducha do przedmiotu, czyli tak zwanego medium. Masz broń?
- A jakże – pomachałam do niego sztyletem.
Spojrzał na niego krytycznie i kiwnął głową.
- Nada się na początek.
A potem zaczęło się piekło. Miszczunio oczywiście zapomniał mnie poinformować, że cała ta impreza będzie męcząca jak diabli. Ale to w jego stylu. Zasapałam się jak parowóz. Dopiero potem mu się ”przypomniało”, że Kontrola wiąże się ze stratą foryoku, czyli całej mojej szamańskiej energii. Dlaczego zawsze musze trafić na kogoś wredniejszego od siebie? Prawdziwy cyrk zaczął się, kiedy kazał mi każdą tykwę pociąć na możliwie największą ilość kawałeczków. Po osiemnastej straciłam wiarę w rodzaj ludzki.
***
Noc była chłodna i wietrzna, ale to wcale nie przeszkadzało pewnej czternastolatce wpatrywać się w gwiazdy z dachu domu, w którym mieszkała. Siedziała tam samotnie, a wiatr tańczył w jej włosach. Gwiazdy mrugały do niej jakby wiedziały, co właśnie dzieje się w głowie, tej małej. Ale dziewczyna nie pozostała długo w odosobnieniu. Kilka minut potem na dachu pojawił się łysy starzec z włócznią na plecach. Usiadł obok Kariny i oboje trwali w milczeniu. Gwiazdy nie przestawały migotać w ich stronę, kiedy jedna z nich przecięła nieboskłon. Przypominała samotna łzę, którą ktoś uronił w chwili słabości i postanowił już nigdy więcej nie płakać.
- Piękna… -szepnęła jasnowidząca, a Galdim spojrzał w to samo miejsce.
- Ludzkie ambicje są niczym kometa, może pięknie jaśnieć, ale potrafi zniszczyć świat – odparł poważnie.
- Czy ty masz jakieś mądre powiedzonko na każdą okazję? – powiedziała ze złośliwym uśmieszkiem kładąc się na dachu.
- Zazwyczaj – ściągnął włócznię pleców i zaczął ją uważniej oglądać.
Zerknęła na niego przelotnie zapytała niby od niechcenia:
- Skąd właściwie masz tą broń, co?
Nie odzywał się przez kilka dobrych chwil, aż w końcu wydusił z siebie powoli:
- To był symbol przyjaźni Trzech. Byli wielkimi szamanami, nie znałaś lepszych wierz mi. Ich siłą była wzajemne braterstwo i dlatego nie było dla nich rzeczy niemożliwych. Wspierali się kiedy było dobrze i kiedy było źle. Ale to już historia. Odległa i bardzo smutna… a Ko-yo-dan to jedyna pamiątka…
- Co się z nimi stało?
- Nie żyją. Został tylko jeden, czyli ja… Ale nie pytaj o nic więcej. Są w sercu człowieka takie zadry, których nie chce ruszać…
- I dlatego sprawiają jeszcze więcej bólu – szepnęła poważnie.
-Myślałem, że to ja jestem od mądrych powiedzonek – odparł nie bez ironii.
***
- Szybciej do jasnej cholery, nie mam miesiąca na oglądanie tych twoich wyczynów! Na razie masz tylko 80 kawałków. To za mało!
- Czy ja mam napisane na czole „frajer”?
- Pozwól, że nie odpowiem. Tnij!
-Za jakie grzechy?!
- Nie chciałbym ci przypominać o tym jak wczoraj w nocy przywiązałaś mnie do łóżka żeby wymigać się od treningu.
- Wyjątkowo się czepiasz, mój Mistrzu…
***
Deszcz padał nieprzerwanymi strumieniami, ale Karina nie przestawała ciąć. Mimo przemoczenia i zmęczenia doskonaliła uderzenia pod czujnym okiem Galdim i moim. Dziś Mistrz powiedział, że musi robić to bez mojej pomocy, tak więc siedziałem na kamieniu i tylko jej się przyglądałem. Cięła zawzięcie, jakby od tego zależało jej życie. Galdim stał obok mnie, pod wielkim czarnym parasolem. Przyglądał jej się krytycznie, ale ja wiedziałem, że w głębi serca jest z niej dumny. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś robił takie postępy jak ona. Co prawda nadal zrzędziła i urządzała Mistrzowi karczemne awantury, ale z drugiej strony nie można było powiedzieć, że mieli się w nienawiści. Wręcz przeciwnie. Byłem pewien, że jedno za drugie oddałoby życie, gdyby trzeba było.
Miałem mu tylko za złe, że utrzymywał między mną i Kariną dystans. Przez jakiś czas podejrzewałem, że się domyślił, ale on twierdził, że przyjaźń z duchem po prostu źle wpływa na szamana. Poza treningami rzadko spędzałem z nią czas i ostatnie tygodnie były dla mnie bardzo samotne. Zwykle włóczyłem się po ulicach Delhi, ale nie tego mi trzeba było. Brakowało mi jej złośliwości czy po prostu zwykłej rozmowy. Powoli zaczynałem mieć dosyć. Bałem się, że jej taki układ bardzo odpowiada i wcale nie czuje się źle z tego powodu. Myśl ta była nie do zniesienia.
-Sto pięćdziesiąt! Daj mi chwile odsapnąć – krzyknęła opuszczając sztylet.
Galdim kiwnął głową z ledwie dostrzegalnym podziwem, a dziewczyna padła na trawie nie zwracając uwagi na deszcz i brud. Przymknęła oczy i wyciągnęła się wygodniej. Mistrz nawet się nie poruszył kiedy zapytał:
- Po co tak właściwie trenujesz? Czego tak naprawdę chcesz?
Nie otworzyła oczu. Krople deszczu spadały na jej twarz.
-Chciałabym być potężna, ale równocześnie boje się tego co potęga ze sobą niesie- wyszeptała z nikłym uśmiechem na przemoczonej twarzy.
- I masz racje… Ktoś kiedyś opowiedział mi jedną historię na ten temat.. Chcesz posłuchać?
-Chce…
- Żył kiedyś robotnik pracujący w kamieniołomach, który pewnego dnia zapragnął zostać najpotężniejszą istotą na świecie. Poprosił, zatem Bogów o pomoc, a ci się zgodzili zmienić go w co sobie zażyczy. Robotnik widząc, że cesarz może mu rozkazywać i jest od niego potężniejszy, zapragnął zostać cesarzem. Ale gdy został cesarzem i wyszedł na taras swego pałacu, oślepiło go słońce. Cesarz pozazdrościł słońcu, że ma większą moc od niego i zapragnął nim zostać. Gdy to się stało nadeszły chmury i zakryły słońce, które zapragnęło być chmurami, potężniejszymi od niego, skoro mogą je zasłonić. I zostało słońce zamienione w chmurę. Ale gdy przysłoniła ona niebo nad głowami rolników, zerwał się wicher, silny i gwałtowny, i rozwiał ją. i ten, który był już robotnikiem, cesarzem, słońcem i chmurą, zapragnął zostać wiatrem. I został wiatrem. Rozpętał huragan i uległo jego sile wszystko, poza jedną rzeczą. Poza stojącym spokojnie w kamieniołomie kamieniem, za nic
mającym najsilniejszy nawet wicher. i wtedy wiatr poprosił bogów, by zmienili go w kamień, a ci spełnili jego prośbę. Ii został robotnik kamieniem, najpotężniejszym kamieniem, który następnego ranka uległ kilofowi innego robotnika, istoty jeszcze potężniejszej.
Zastanawiałem się co powie Karina, ale ona już spała. Galdim przyglądał jej się z lekkim uśmieszkiem na pooranej zmarszczkami twarzy.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Karina dnia Czw 15:15, 14 Wrz 2006, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Daryśka
Król Szamanów (!)
Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 867
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków (wcześniej Lubliniec)
|
Wysłany: Śro 18:21, 13 Wrz 2006 Temat postu: |
|
|
Koczkodan... nie no, glebę jakich mało zaliczyłam jak doszłam do tego fragmentu ^^'
I ta rozmowa przy treningu cudna ^^'
A historyjka na końcu z czymś mi się kojarzy... ino nie umiem ustalić z czym ==' Ale to nie zmienia faktu, że świetne.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|