Daryśka |
Wysłany: Śro 20:09, 07 Mar 2007 Temat postu: |
|
Oj, dawno nie było żadnego parta ode mnie... ale juz daję, już daję... mam nadzieję, że pamietacie jeszcze, o czym był ten ficzek, nie? Bo mi niektóre szczegóły zdążyły uciec z główki xD'
47. Okonomiyaki i tajna misja
Zerknęłam na wielką tablicę korkową na ścianie. Wśród wielgachnej tabeli wypatrzyłam moje imię i odpowiednią datę. Aż jęknęłam, jak przeczytałam, co mnie dzisiaj czeka. Kuchnia w jednym z barów. Nie umiem gotować!
***
Przyjrzałam się wielgachnej, białej, kucharskiej czapce, którą wręczył mi na dzień dobry Karim. Następnie zagonił mnie do kuchni, a sam stanął za ladą. Jakby pomyśleć, to nie wiem, kto ma gorzej, on, czy ja. On musi być barmanem, kelnerem i kasjerem w jednym, a ja tylko kucharką. No, gorzej, że kucharką, która gotować nie umie.
[T: E, głowa do góry, jakoś poradzimy!]
Tara! Wybawienie moje! Nie mów, że umiesz gotować?
[T: Nie tyle umiem, ile podpatrzyłam, jak Keiko gotuje, jak byłyśmy w Izumo.]
No, może nie będzie tak źle.
***
-Daria! –jęknął Karim zaraz po wejściu do kuchni. –Co ci się stało?!
-Poza tym, że mikser odmówił posłuszeństwa i upaćkał wszystko w promieniu dwóch kilometrów, mleko wykipiało, poparzyłam się patelnią i poślizgnęłam na skorupce?
Karim pokręcił głową i westchnął.
-Nie mam czasu, żeby ci pomóc. Muszę iść za bar.
-Dzięki... –mruknęłam.
-A, jest zamówienie na trzy okonomiyaki.
Oko... co?
[T: Okonomiyaki. Nie pamiętasz? Keiko często to robiła, takie... do pizzy podobne!]
A, wiem!
-Poradzisz sobie? –zapytał Karim.
Skinęłam głową, starając się jednocześnie dojść do spiżarki nie nadeptując na plamy, które ufundował stojący w rogu i starający się wyglądać niewinnie mikser. Wyjęłam to, co kazała mi wyjąć Tara. Następnie zrzuciłam z jednego blatu wszystko na ziemię i wzięłam się do roboty.
Najpierw, według instrukcji Tary, posiekałam kapustę.
[T: Posiekałaś?! Tyś ją okaleczyła, a nie posiekała!]
Się czepiasz... co dalej?
[T: Tam masz tuńczyka w puszce. Odcedź go.]
Odcedziłam. Co dalej?
[T: Wymieszaj w misce mąkę, wodę i jajko.]
Już.
[T: Bez skorupek z łaski swojej...]
Co...? Ojejku, wpadła...
[T: Załamujesz mnie, wiesz?]
Miałaś pomagać, nie krytykować!
***
-Trzy okonomiyaki! –wrzasnęłam z kuchni.
Karim zjawił się momentalnie. Podejrzliwie przyglądał się mojemu dziełu kulinarnemu, ale zabrał okonomiyaki na salę.
***
Koniec dyżuru! Koniec męki! Wolność!
Niemalże wybiegłam z kuchni, by wpaść... na Nichroma.
-Eee... Daria, kwiatuszku...
-Czego? –zapytałam milutko i z uśmiechem.
-Bo... jest taka sprawa... że Goldva...
Na wzmiankę o Goldvie kompletnie skapociałam. Kiedy w grę wchodzi ta starucha z nadmiarem piór na głowie, to nie można się spodziewać niczego dobrego... a już o wolności to można kompletnie zapomnieć.
***
-Że co?!
-To, co słyszysz. –odpowiedziała mi skrzekliwym głosem starucha.
-Czemu ja?
-Bo masz wolny wieczór.
-Ale...
-Żadnych ale. Tam masz kopertę. W środku masz opisane szczegóły misji.
Zerknęłam nabierko Goldvy. Rzeczywiście, leżała na nim brązowa koperta formatu A4. Starała się wyglądać niewinnie, ale ja wiedziałam, że zawiera ona szczegóły mojej tajnej misji. Podeszłam do biurka i niechętnie wzięłam kopertę. Była zaskakująco lekka jak na akta jakiejś ściśle tajnej misji. Niewiele myśląc, rozerwałam kopertę i wyjęłam... jedną, jedyną kartkę papieru. W dodatku zapisaną do połowy.
-Tyle...? –zdziwiłam się.
-Czytaj. –poleciła starucha.
„X-Laws poprosili o zezwolenie na zorganizowanie prywatnego ogniska. Ze względu na charakter tego ugrupowania, uznano za stosowne przydzielenie nadzoru w postaci Radnej Darii.”
-Co to ma znaczyć? –zapytałam, przerywając czytanie. –Co to ja jestem, niańka, czy jak?
***
Usiadłam na drewnianej poręczy i rozejrzałam się dookoła. X-Laws już dawno powinni tu być, w końcu jest po dziewiątej...
Tara latała nad przygotowanym wcześniej paleniskiem.
[T: Kiedy te oszołomy przylezą...?]
A skąd ja mam wiedzieć?
[T: Goldva mówiła, że dziewiątej będą...]
Wzruszyłam ramionami. Nic nie poradzę na to, że oszołomy się spóźniają.
***
W końcu, koło jedenastej, gdy już przysypiałam na poręczy i omal nie spadłam na ziemię, rozległo się głośne śpiewanie.
„Szła dzieweczka do laseczka, do zielonego...”
Trochę nieprzytomnie rozejrzałam się dookoła.
-Kto...? Co...? –ziewnęłam.
[T: X-Laws...]
Aha...
Oszołomy zjawiły się, zawodząc na całe gardło. Przez chwilę zastanawiałam się, kto ma gorszy słuch – oni, czy Jink...
-Daria! –wrzasnął na mój widok Marco.
Śpiew momentalnie ucichł. Cała grupa ubranych na biało oszołomów plus ich kupa żelastwa wytrzeszczyła na mnie oczy.
-Marco. –odpowiedziałam spokojnie i z uśmiechem.
[T: No, to skoro już się znacie... możemy wracać do domu?]
Nie.
[T: Czemu?]
Bo Goldva by mnie udusiła.
-Co ty tu robisz? –zapytał blondas podejrzliwie. –I czemu jesteś w stroju radnej?
Popatrzyłam na niego jak na totalnego kretyna. Przecz w stroju radnej ja paraduję po Patch Tribe już dobry kawał czasu... i mijałam go kilka razy na ulicach.
-To nie wiesz, że jestem w radzie? –zdziwiłam się.
Marco pokręcił głową.
-No, to już wiesz. –wyszczerzyłam zęby. –A teraz rozpalaj to ognisko, bo czekam tu na was od dziewiątej!
Posłuchał, ale chyba tylko dlatego, że był w lekkim szoku.
***
X-Laws usiedli sobie dookoła ogniska. Marco i Mina przygotowali kiełbaski i wszyscy je sobie teraz ładnie piekli na patykach. Ze mną włącznie – zostałam zaproszona do ogniska zaraz po jego rozpaleniu.
Tera zniknęła gdzieś razem z Morphine. Nie przejmowałam się tym zbytnio, kiedyś wróci.
Lyserg łypał na mnie groźnie zza ogniska. Siedział dokładnie naprzeciwko mnie.
Po jakiś dziesięciu minutach miałam trochę dość tego jego wzroku, więc wstałam, „żeby rozprostować kości”. I dobrze, że to zrobiłam, bo zobaczyłam, jak z kupy żelastwa po kryjomu wychodzi jakieś dziecko z niesamowicie długimi kudłami. Dziecko to, najprawdopodobniej płci żeńskiej (nie wiem, było płaskie jak deska, poza ogniskiem było ciemno – wnioskowałam tylko po kudłach), podeszło do stolika, na którym stał prowiant X-Laws. Następnie dziecię wyciągnęło jakiś woreczek i dosypało trochę jakiegoś dziwnego specyfiku do wszystkiego, co się na stole znajdowało. Kiedy operacja ta zakończyła się, dziecko wróciło do kupy żelastwa, myśląc, że nikt nie wie, co się właśnie stało.
Tak sobie myślę, że bezpieczniej będzie, jak ja nie tknę tu jedzenia i picia...
-A teraz najważniejszy punkt programu! –zagrzmiał Marco.
Wróciłam do ogniska, zastanawiając się, co też może być tym najważniejszym punktem programu. Jedyne, co zobaczyłam, to wielgachna torba, którą Marco i Denbat trzymali razem. |
|