Autor |
Wiadomość |
Gość |
|
|
Daryśka |
Wysłany: Pon 23:16, 16 Kwi 2007 Temat postu: |
|
Biedny Ruten xD' Ten pomysł z małą kontrolą ducha był genialny. A zmywanie to już mnie powaliło ^^'
i ten duszek na samym początku... jak to sobie wyobraziłam, to zaczęłam chichotać ^^' Słodko to musiało wyglądać ^^'
Stosunki Pablo-Gloria mi się podobają. Zostaną takie, prawda? Praaawdaaa? *robi psie oczka*
A końcówka mocna. Aż chce się czytać dalej.
Mam nadzieję, że następny part ukaże się dosyć szybko!
No i jeszcze krótkie podsumowanie: napisane jak zwykle ładnie, składnie i powabnie. Chcę więcej! |
|
|
Ive-Hao |
Wysłany: Czw 20:41, 12 Kwi 2007 Temat postu: |
|
No prosze a jadnak fick żyje.. cześć badziewna, troszkę komiczna, ale za to naraszcie skończona...(zaczełam w sierpniu...xD)
Rozdział VIII
Na wspartym kolumnami ganku, niskiego, parterowego domu z czerwonej cegły siedziała ciemnooka dziewczyna w błękitnej sukience bez rękawów. Jej długie, kręcone włosy opadały na ramiona, zaś prawy nadgarstek dziewczyny owinięty był potrójnym sznurem pomarańczowych koralików. Obok niej unosił się nie wielki, ustrojony na biało duszek wielkości kwiatowej wróżki. Kilka metrów dalej, na żółtej ogrodowej huśtawce siedziała szypuła, wysoka kobieta o bardzo krótko ściętych czarnych włosach, ubrana jedynie w skąpe bikini z kwiatowym motywem. Na oczach miała zaś ciemne okulary. W powietrzu unosił się zapach róż ze znajdującego się po środku ogrodu klombu, zaś promienie słońca zamieniały owo miejsce w nagrzaną, zieloną patelnie. Sara westchnęła cicho. Powoli zaczęła zdejmować korale z nadgarstka. Rania przyglądała się temu z zakłopotaniem. Dziewczyna uśmiechnęła się do stróżunki swojej siostry, poczym wdziawszy lekki zamach uwięziła ją po między pomarańczowymi kuleczkami. Duszek pisnął cicho. Kobieta spojrzała w tamtą stronę.
-Sara, zlituj się i wypuść ją...
Długowłosa brunetka skrzywiła się nie znacznie, ale spełniła prośbę. Uwolniona wróżka zatoczyła w powietrzu dwa koła, poczym przysiadła na balustradzie, skrzyżowała ręce na piersi i odwróciła głowę w przeciwnym kierunku.
-Znów ćwiczyłaś na moim duchu? – zapytał niespodziewanie jakiś głos. Rania uniosła głowę, a Sara gwałtownie odwróciła się w stronę drzwi. Na progu stała smukła, wysoka brunetka, której pofalowane włosy ujarzmiała biała szeroka gumka, zaś opalone ciało skrywał materiał jasny materiał letniej sukienki. Wróżka podniosła się, rozłożyła skrzydła i zawisła nad ramieniem Glorii. Ta uśmiechnęła się delikatnie.
-Idę do parku – powiedziała w stronę kobiety – umówiłam się z Pablem...
-A trening? – kobieta ściągnęła okulary.
-Właśnie po to mam się z nim spotkać, mamo – wyjaśniła gdy była już przy furtce.
****
Od dłuższego czasu siedziała przy stole i od niechcenia mieszała łyżką makaron. Był twardawy, jakby nie dogotowany, zaś rosół, który także znajdował się w misce miał w sobie zdecydowanie za dużo przypraw. Westchnęła. Dlaczego pozwoliła Rutenowi dobrać się do kuchni, przecież wiedziała doskonale jak się to skończy. Już nie raz miała okazję próbować jego „smakołyków”. Zawsze kończyło się to tak samo: przygotowane z największą starannością potrawy, w najlepszym wypadku lądowały w koszu, w najgorszym na głowie zapalonego kucharza, który mimo jednak (o zgrozo) nic sobie z tego nie robił i przynajmniej raz na miesiąc przysadzał kolejne arcydzieło sztuki kulinarnej. Zaklęła w duchu. Tym razem padło na nią. Rozejrzał się po kuchni i na widok piętrzących się w zlewie brudnych naczyń ogarnęła ją fala wściekłości. Typowy facet. Tylko co on sobie myśli? Że będzie za nim sprzątać? Niedoczekanie. Gwałtownie podniosła się z krzesła, po czym opuściła kuchnię zatrzaskując za sobą drzwi. Feralnego kucharza nie było akurat w mieszkaniu, wiec dziewczyna usiadła na łóżku w swoim pokoju i popijając powoli wodę z niewielkiej szklanki przeglądała jakieś kupione niedawno czasopismo. Tak jak się spodziewała, nie było w nim nic ciekawego, zwykłe babskie porady i kilka łzawych historyjek. Przynajmniej jednak pozwało jej to nie myśleć o tym co się ostatnio wydarzyło. Przerzuciła ostatnie strony gazety, a następnie niedbale położyła ją na łóżku. Wstała, poprawiła włosy i zarzuciwszy na ramie niewielką, jasną torebkę wyszła z mieszkania.
**
Życie miejskie toczyło się swoim własnym rytmem. Idąca zatłoczonym chodnikiem czarnowłosa dziewczyna w jasnej, długiej do kolan sukience z beżowego lnu, raz po raz mijała ulicznych grajków, którzy na najróżniejszych instrumentach wygrywali łzawe melodie, żywe pomniki, bądź po prostu zwykłych żebraków, wyciągających ręce po drobne pieniądze. Zacisnęła dłoń na torebce. W tej części Meksiko City kradzieże rozboje i napady zdarzały się nad zwyczaj często. Przyśpieszyła kroku. Nie znosiła tej okolicy, chociaż spędziła tu nie całe dwa tygodnie. Westchnęła w duchu. Turniej ledwo się zaczął, a ona już miała go serdecznie dość. Co więcej to wszystko wydawało się jej troszkę śmieszne. Po co robić jakieś tam zawody, skoro zwycięstwa jest ustalony z góry, po co ta cała szopka, skoro wystarczy tylko spytać Króla Duchów? Cóż tradycja, chciało by się powiedzieć, ale czy każde tradycja ma sens? Przypomniała sobie kilka ostatnich snów. Ostatnie dwa turnieje zakończyły się tragedią, a jak będzie tym razem? Wszystkie znaki na niebie i ziemi, mówią, że podobnie, chyba, że zdarzy się cud... Na to jednak nie liczyła. Zatrzymała się obok jakiegoś kiosku. Wygrzebała z portfela kilka drobnych i poprosiła o lizaka owocowego. Otrzymawszy go, natychmiast odwinęła z papierka i włożywszy ciągotkę do ust, ruszyła dalej.
Przysiadła na ławce w parku i założywszy nogę na nogę obserwowała okolicę z pod zmrużonych powiek.
***
-Nieźle – Ocenił białowłosy chłopak, przyglądając się przy tym krytycznie zielonookiej brunetce. – Jak tak dalej pójdzie, to oboje mamy zapewniony udział w drugiej rundzie. Więc głowa do góry...
-Jasne – Dziewczyna mocniej zacisnęła w dłoni drewniany kwiat. – Dzięki, że się zgodziłeś Pablo.
-Ech – chłopak machnął ręką. – Nie chce mi się samemu lecieć do stanów różyczko.
-Palant – zaśmiała się dziewczyna, po czym przysiadła na niewielkim murku, otaczającym miejsce w którym jeszcze chwile temu trenowali. Pablo usiadł obok niej.
-To prawda, nie przeczę. – przytaknął z entuzjazmem, - ale co ja poradzę, taki się urodziłem – powiedział i zaśmiał się cicho. Dziewczyna przyłożyła dłoń do ust. Zawsze to samo. W jego towarzystwie niemalże pokładała się ze śmiechu i może dlatego tak go lubiła. Jednakże już po chwili stłumiła w sobie wybuch śmiechu i cicho westchnęła.
-Pablo?
-Tak?
-Przegrałam walkę. – powiedziała i spuściła głowę.
-Wiem.
-I?
-Wygrasz następne. Nie przyjmuje innej możliwości, złotko.
-Kretyn... Ile razy mówiłam, żebyś tak mnie nie nazywał?
-Dlaczego? – zrobił minę niewiniątka.
-Nie cierpię tego – dziewczyna odsunęła się na bezpieczną, jej zdaniem odległość.
-Lubisz, lubisz, tylko się nie przyznajesz – białowłosy nie dawał za wygraną.
-Nie lubię! – dziewczyna zaczynała się denerwować. Gwałtownie zeskoczyła z murku i bez pożegna ruszyła swoją drogą, gdy nagle coś zapiszczało cicho. Odruchowo spojrzała na założone na nadgarstek prostokątne uładzenie i nacisnęła odpowiedni przycisk.
-Co? – Wyrwało się jej gdy przeczytała wiadomość – co za kretyn ustala te walki? – Spojrzała przez ramię na ciągle siedzącego na murku Pabla. Chłopak także nie miał zadowolonej miny. Gloria potrząsnęła włosami, zadarła głowę i wolnym krokiem ruszyła przed siebie.
****
-Długo już tu siedzisz? – znajomy głos wyrwał dziewczynę z zamyślenia. Uniosła głowę i natychmiast spojrzała w prosto w twarz Indianina.
-Może tak, a może nie – odparła lekceważąco – z resztą to nie twoja sprawa Ruten – odburknęła i podniosła się z ławki. Poprawiła torebkę na ramieniu i już miała odejść przed siebie parkową alejką, gdy mężczyzna chwycił ją za nadgarstek. Uśmiechnęła się delikatnie. Z przysłoniętej ręką Rutena paciorkowej bransoletki błysnęło jasne światło a on sam puścił dziewczynę, która widząc jak jej partner roztasowuje sobie rękę zaśmiała się cicho.
-Nie ma to jak mała kontrola ducha, prawda?
Rzucił jej mordercze spojrzenie.
„A jednak wredna z niej baba” – pomyślał, gdy oglądał plecy oddalającej Indianki, poczym przeniósł spojrzenie na własną dłoń. Ciekła z niej mała stróżka krwi, więc jednak zrobiła to. Westchnął cicho. Nie potrafił wytłumaczyć sobie, dlaczego ona znów się na niego gniewa? Co niby zrobił tym razem. Przecież posprzątał... Ba! Nawet ugotował obiad! Właśnie obiad. Westchnął raz jeszcze. No może nie wyszedł idealnie, ale on naprawdę się starał. Tylko dlaczego, po co? Dla niej? Odpędzał tę myśl, przecież nigdy nic nich nie łączyło, a jemu nawet do głowy nie przyszło, żeby mogło. Nie absolutnie nic go w niej nie pociągało. Jej drapieżność, brak delikatności i ta twarda skorupa przez którą nikt, albo prawie nikt nie mógł się przepić zupełnie do niego nie przemawiały. Ive po prostu nie była w jego typie. On wolał delikatne i potulne dziewczyny. Odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku przeciwnym do tego w którym oddaliła się dziewczyna. No właśnie, delikatne, uległe panny, które swoim uśmiechem są w stanie złagodzić każdą sytuację. Tylko w śród takich dziewczyn szukał partnerki, ale dlaczego cięgle mu się to nie udawało? Przyśpieszył. Ciągle pakował się w jakiś związki, które rozpadały się w ekspresowym tempie i prawdę powiedziawszy miał tego serdecznie dość. Przeanalizował w myśli związki z ostatnich trzech lat. To wszystko było tak tragiczne, że aż śmieszne. Jenny, Kate, Sue na wierzch jego pamięci wypłynęły imiona dziewczyn. Z żadną z nich nie potrafił znaleźć wspólnego języka, może dlatego, że koniec końców każda z nich okazywała się pustą lalą, której w głowie jedynie ciuszki, biżuteria i kosmetyczka. Zacisnął pieści. Znał Ive i wiedział, że dużo można o niej powiedzieć, ale na pewno nie to, że jest pusta. Może więc imponowała mu tym? Zastanowił się. Całkiem możliwe, że tak. Chociaż z drugiej strony jej charakter był czymś, co go odrobinę odrzucało. Pchnął drzwi prowadzące na klatkę schodową bloku, w którym czasowo mieszkali, wspiął się po schodach na drugie piętro, włożył klucz do odpowiednich drzwi.
-O cholera! – wyrwało się mu gdy już je odtworzył i zobaczył stertę brudnych naczyń leżących spokojnie w zlewie. – A obiecała, że pozmywa.
***
Brązowowłosy mimo wczesnej pory od kilku godzin wpatrywał się w płomień. Wyraźnie nim zafascynowany uśmiechał się sam do siebie, gdy nagle obok niego pojawiła się wysoka niebieskowłosa dziewczyna, ubrana jedynie w krótką bluzkę bez ramiączek, zielone szorty i wysokie buty.
-Mistrzu Hao? – zapytała nieśmiało przysuwając się do szatyna – Co ty w niej widzisz? To tylko zwykła radna.
Chłopak oderwał oczy od ognia.
-Nie doceniasz mojej krwi Kanna – powiedział sucho. –Ale już nie długo przekonasz się ile znaczy ona w tej dziewczynie. |
|
|
Daryśka |
Wysłany: Czw 11:51, 27 Lip 2006 Temat postu: |
|
E, co się przejmujesz, że, jak to określiłaś, "banalne" - ważne, że jest, nie? |
|
|
Kaede |
Wysłany: Pon 19:28, 24 Lip 2006 Temat postu: |
|
Naprawdę nie wiem co powiedzoeć. Nic madrego nie przychodzi mi do glowy. NAPRAWDE! No, moze oprócz:pish dalej :] Ale t obanalne |
|
|
Daryśka |
Wysłany: Śro 20:57, 19 Lip 2006 Temat postu: |
|
Hmm... pytania mnożą się jak króliki... dosłownie. Co jest nie tak z raną Ive? Jakie jest pełne znaczenie jej snu? Jak zareaguje, gdy (jeśli) stanie twarzą w twarz z Renem? Jak zareaguje Rada, gdy Ive powie im o swoim śnie? Czy Juan przejdzie dalej? Czy w dalszych częściach spotkamy jeszcze Sarę i Glorię? Kiedy Hao wkroczy do akcji? I co zamierza?
Powiem, że potrafisz zmusić czytelnika do myślenia i zastanawiania się. Wciągasz w historię... ja cem więcej! I wiem, że jest na blogu (swoją drogą dawno tam nic nie komentowałam...), ale jakoś na forum wolę chyba czytać... dlatego mam nadzieję, że nawet jeśli będę jedyną osobą tu czytającą (ej, reszta forumowiczów! Ruszyć się i czytać, a później komentować! Ale już!) to mam nadzieję, że nie przestaniesz tu dawać
No i czekam na next part! |
|
|
Ive-Hao |
Wysłany: Śro 15:39, 19 Lip 2006 Temat postu: |
|
Dobra sama nie wiem wlejać, to czy nie wklejać...dla jednej osoby...hym może sama też przestanę czytać parę fików? co?
Rozdział VII
Piętnastoletnia czarnowłosa dziewczyna stała właśnie w kolejce do kasy w jednym z licznych hipermarketów, zawzięcie rozmawiając przy tym z jakaś niesamowicie do niej podobną, ale o głowę niszczą dziewczyną. Ta wyższa miała na sobie turkusowa wiązaną na szyję bluzkę i jasną krótką spódniczkę zakończoną falbanką. Jej bardzo mocno kręcone długie włosy opadały na ramiona i plecy. Młodsza, również długowłosa brunetka z pofalowanymi włosami ubrana była w prosta żółtą sukienkę, wiązana na szuji, zupełnie jak bluzka tamtej. Oprócz nich w kolejce stało przynajmniej tuzin innych osób różnej płci i wieku. Obok nich bez przerwy przechodzili inni klienci szukający wolnych kas, a przynajmniej takich, do których ustawiły się mniejsze kolejki. Pochłonięte rozmową dziewczyny zdawały się tego nie zauważać. Wyższa zawzięcie tłumaczyła coś niższej, zapewne swojej młodszej siostrzyczce.
-Nie, już ci mówiłam, że jeszcze nie wiem – powiedział Gloria i zaczęła grzebać w swojej małej torebce w poszukiwaniu portfela. Ta, która wciąż stała obok niej nie dawała za wygraną.
-No, ale skoro...
-Skoro dosłałam się do tego turnieju, to już powinnam wiedzieć, z kim mam walczyć, tak? – Syknęła zniecierpliwiona Gloria – Daj spokój Saro.
Zgromiona przez siostrę dziewczyna zamilkła i nie odezwała się więcej, aż do chwili opuszczenia przez nie sklepu. Zlawszy się na obszernym parkingu dziewczęta zaczęły balansować miedzy zaparkowanymi pojazdami, aż w reszcie zlazły się na włożonej czerwoną kostką drodze dla pieszych. Gloria niosła niewielką reklamówkę z zakupami w prawej dłoni. Na lewym ramieniu miał mała jasna torebkę, na krótkim pasku. Sara, która mając wolne obie dłonie, usiłowała rozmawiać gestami z lecąca na przedzie Ranią zdawała się być nieco obrażona. Kiedy jednak siostra poprosiła ja o pomoc w niesieniu zakupów, ta bez słowa przejęła od jej torbę. Duszek fikając w powietrzu małe koziołki zaśmiał się bezgłośnie. Podleciał to tej, która miała na imię Sara i przysiadł na jej ramieniu. Dziewczyna uśmiechnęła się, zerkając ukradkiem na siostrę. Ta szła swobodnym krokiem, ze wzrokiem utkwionym w ulicy. Sara ponownie przeniosła spojrzenie na jasnowłosego duszka. Rania powolnym ruchem poprawiała fałdy swojej prostej, białej sukni. Dziewczyna podłożyła jej palec pod brodę. Elfik zaśmiał się cichutko. W tym samym momencie z torebki Glorii wydobył się cichy, brzęczący dźwięk. Obie siostry przystanęły, a Rania wzbiła
się w powietrze, po to, aby po zawiśnięciu nad ramieniem swojej szamanki móc spokojnie podpatrzeć przeznaczoną dla Glorii wiadomość.
-I, co siostrzyczko? Kiedy? – Pisnęła, Sara zupełnie zapominając o swoich fochach.
-Jutro wieczorem – opowiedziała szamanka – na takim jednym placu zabaw, przy alei, Św. Rity. Przeciwnikiem jest jakiś tam Juan Alvares.
Dalsza droga do domu upłynęła rodzeństwo pod znakiem domysłów na temat przeciwnika.
****
Na placu, obok niewielkiej, trzeciorzędnej pizzeri było jak zwykle w porze obiadowej mnóstwo ludzi. Większość z nich jednak tylko mijała ową knajpę. Przy stojących, za niewielkim, drewnianym ogrodzenie imitującym barierkę wybiegu dla koni, siedziało zaledwie parę osób, każda osobno. Przed częścią stały pokaźnych rozmiarów kubki i szlaki z napojami. Złocista, bądź lekko brązowa barwa niektórych z nich pozwalała bez pudła odgadnąć ich, tak różną od wody zawartość. Jedyną osobą, przed którą obręcz czerwonego kubka z Colą stał także talerz z kawałkiem niedojedzonej pizzy była dziewczyna o ciemnej karnacji, długich czarnych prostych włosach, oraz równie czarnych dużych oczach, ubrana w prosta sięgającą do kolan sukienkę z białego lnu. Pochyliła się na napojem, wzięła do ust koniec kolorowej słomki i gryząc jej koniec myślała o swoich snach. Od pamiętnej rozmowy ze swoim szóstym stróżem, podobne koszmary powtórzyły się jeszcze dwu krotne. Za każdym razem według tego samego scenariusza, cztery żywioły płynnie przechodzące w jeden w drugi. Z których ten „drugi” zawsze był wrogo wobec niej nastawiony, podczas gdy ten pierwszy, nie tylko nie czynił jej żadnej krzywdy, ale zdawał się jakby wykonywać jej polecenia. Co to mogło znaczyć? Czy należy to odczytywać dosłownie? Tego nie wiedziała, ale nie wydawało się jej, aby było to możliwe. Za to inny element, pentagram zdawał się jej aż nazbyt jasny. Teraz już miała pewność On wrócił, bo gwiazda z każdym snem stawała się coraz bardziej wyraźna. Ciągle biła się ze sobą w myślach, czy powiedzieć o tym Rutenowi, czy może zaczekać na stosowny monet i powiedzieć wszystko dopiero na walnym zgromadzeniu rady, tuż, po powrocie. Z jednej strony rozsądnie byłoby o swoich podejrzeniach uprzedzić partnera, z drugiej jednak strony wiedziała, że ani ona, ani tym bardziej Ruten, nie mogę półki, co nic zdziałać w tej sprawie. Mając tę świadomość, dziewczyna nie raz gromiła samą siebie w duchu, przykazując sobie, aby na reszcie przestała głupio dumać nad tą sprawą i bardziej przyłożyła się do swoich obowiązków, bo jak na radzie marnie jej idzie. Dziewczyna wzięła do ręki kawałek pizzy. Ugryzła go i żując w zadumie rozmyślała nad dalszym losem turnieju. Jeśli tamten dostanie się do drugiej rundy, a na pewno się dostanie, to pozostałym będzie grodzić wielkie niebezpieczeństwo. Skoro jednak nie ma na to wpływu, to może nie powinna się aż tak przejmować? Rozważyła w pamięci walki ostatniego tygodnia. Były raczej spokojne, nic specjalnego się nie działo. Ani razu nie musiała interweniować. Po skończonej potyczce przeciwnicy po prostu rozchodzili się w przeciwne strony, a i same walki do ciekawych nie należały. Nie zawierały żadnych widowiskowych elementów, jeśli nie liczyć święcących mieczy, sztyletów i innego rodzaju broni, niekoniecznie tradycyjnej, jakiś upadków i dość nieudolnych salt, czy obrotów w okuł własnej osi. Większość z tego tygodniowych zwycięzców odpadnie już w pierwszej rundzie, albo zaraz na początku drugiej... Poprawiła włosy zakładając je za ucho. Odsunęła pusty już talerz, oparła twarz na dłoni. Na środku stolika wylądował czarny ptak, podobny do kruka. Wyciągnęła ku niemu rękę. Jak tylko dotknęła czarnych piór, zwierze zmieniło się w malutką prostokątną karteczkę? Chwyciła ją nieco zbyt gwałtownym ruchem prawej ręki, zaczęła czytać. Już po odcyfrowaniu pierwszego zdania zrobiło się jej gorąco, jednak czytała dalej. Gdy dobrnęła do końca lektury poczuła jak krew odpływa jej z twarzy. Istotnie mino opalenizny i naturalnie ciemnej skóry mocno pobladła. Zwinęła list w rulonik i wrzuciła go do torebki. Powoli podniosła się z krzesła, aby potem oddalić się tak szybko jak to możliwe.
****
Ruten zajęty był właśnie sporządzaniem statystyk z własnych walk, to też siedział przy stole zawalonym różnego rodzaju papierami pełnymi przeróżnych obliczeń, oraz innych pożytecznych przy tej czynności rzeczy, w tym próbnych szkiców wykresów, gdy do jego pokoju wpadła Ive, bez uprzedniego zaznaczenia swojej obecności w mieszkaniu. Podskoczył i wpił ołówek w kartkę tak mocno, że zrobił w niej dziurę. Obejrzał się przez ramię. Dziewczyna stała kilka kroków od półotwartych drzwi. W dłoni mocno ściskała nie wielką, wąską, ale za to dość długą prostokątną karteczkę.
-Wietrzny posłaniec? – Zapytał wstając
Przetknęła ruchem głowy. Nie mogła wydobyć z siebie głosu, wyglądała przy tym na wstrząśniętą. Ruten lekko zaniepokojony zbliżył się ku niej.
-Złe wieści? –Zapytał bardziej przez grzeczność niż z ciekawości, po twarzy dziewczyny widział, bowiem, że tak. Potwierdziła.
-Sam zobacz – Dodała słabo.
Odebrał od niej karteczkę.
-Co? – Nie uwierzył po jednorazowym przeczytaniu. – Jak się czujesz?
-Fatalnie - opowiedziała zgodnie z prawdą – Ten Ren, słyszałeś kiedyś o nim?
-Niby, jak, ale słyszałem o tych Tao. Chiński, starożytny ród szamanów. Mają bogatą tradycje i sztywne zasady. Każdy członek tego klanu do doskonały wojownik, wychowany wedle motta „nisz, albo zostaniesz zniszczony” to twardzi zawodnicy.
-Eche, - zgodziła się – twardzi i chyba wyjątków nie uznają. Chrom...
-Znałaś go lepiej niż my, wiesz, jaki był. Nie zdziwiłbym się jakby sam sprowokował tego Rena. No, bo nie wydaje, żeby ten Tao potraktował go tak jak zwykłego przeciwnika. To tylko domysły, nie znam Rena, mam tylko troszkę informacji o jego rodzinie – dodał szybko widząc jej minę.
-Chyba masz rację – powiedziała siadając gwałtownie na krześle opuszczonym wcześniej przez Rutena. Ogarnęła włosy z twarzy i w jednej chwili opanowała się przynajmniej na zewnątrz. –Biedny Nichrom – szepnęła.
Oparł ręce o blat stołu.
-Poradzi sobie, jest bystry.
Skinęła głową.
-A, co do ciebie, to poradzisz sobie z dzisiejszymi walkami, czy cię zastąpić?
-Dzięki, poradzę sobie.
****
Przez resztę dnia starała się robić wszystko, byle tylko nie poddać się ogarniającemu ją uczucia beznadziei. Chwytała się dosłownie każdego, nawet najbardziej bezsensownego zajęcia, próbowała nawet układać nazwiska zawodników według alfabetu. Wszystko po to, aby nie myśleć, nie wspominać. Sytuacja ją przerastała. Z jednej strony te głupie sny, mówiące o powrocie najpotężniejszego szamana wszech czasów, którego intencje zawsze były nieco podejrzane, z drugiej strony śmierć Chroma z ręki nijakiego Rena Tao. Dlaczego akurat ją to spotyka? Odrzuciła długopis, dotknęła czołem splecionych rąk i rozpłakała się jak dziecko, chociaż przesiąkła sobie, że nie będzie tego robić. Jak dotąd dobrze się trzymała, ale w końcu puściły jej nerwy? Wstydziła się tego, a jednak nie mogła się uspokoić. Płakała cicho i długo. Czuła się taka samotna. Co prawda w zaistniałej sytuacji Ruten starał się jakoś podtrzymać ją na duchu, ale raczej marnie mu to wychodziło? Tym bardziej, że nie znał wszystkich powodów załamania dziewczyny, o śnie ciągle mu nie powiedziała. Na dokładkę rana na po wietrznej stronie jej dłoni za nic nie chciała się goić, więc dziewczyna przez cały czas chodziła z tym głupim, przeszkadzającym jej niemal we wszystkim bandażem. Zmieniała go, co jakiś czas i zawsze ze zdumieniem odkrywała na białej tkaninie czerwoną plamę swojej krwi. O co tu chodzi? Czasem czuła piekący ból w okolicy zranienia, innym razem zapominała o jego istnieniu. Nie wydawało jej się to normalne, ale starła się bagatelizować tą sprawę i nie myśleć o niej zbyt często.
„To tylko zadrapanie” powtarzała sobie uparcie, chodź fakty temu przeczyły. Wieczorem jakby poczuła się lepiej, uspokoiła się, przestała myśleć. Była gotowa zostawić sprawy swojemu biegowi, byle tylko oddalić od siebie to wszystko, co ją rozpraszało i dekoncentrowało. Duch sowy, który zupełnie niespodziewanie zmaterializował się na jej ramieniu w momencie opuszczania przez dziewczynę mieszkania pokręcił tylko głową, jakby z politowaniem. Ive rozłościło to.
-Nie pamiętam, żebym prosiła cię o wsparcie! – Warknęła. Widmowa sowa napuszyła piórka.
-A szkoda – odezwała się ludzkim głosem – Może wtedy...
-Co wtedy?! – W głosie dziewczyny coraz wyraźniej wyczuwało się wściekłość.
-Och jak tak to nic! – Oparł rozżalony duch rozległ się cichy trzask i na powrócił do kolczyka Ive. Wzruszyła ramionami. I dobrze. Wykrzywiła usta w grymasie mającym naśladować uśmiech i powoli ruszyła w stronę alei Św. Rity.
****
Słońce już zachodziło, gdy na małym, ogrodzonym zielonym płotem placu zabaw pojawiły się dwie dziewczęce sylwetki, wysoka i niska. Drewniane drabinki, huśtawki, ważki i śląca zjeżania powoli owijała aksamitna szarówka. Niższa spokojnie zajęła miejsce na jednej z huśtawek, siadając w taki sposób, aby jej stopy dotykały ziemi. Wyższa zaś stanęła w lekkim rozkroku tyłem do niej. Zacisnęła mocniej swój drewniany kwiatek, wolną rękę oparła o biodro. Czekała. Kilka minut później na placu pojawił się jasnowłosy chłopak o fiołkowych oczach ubrany w białą koszulkę i ciemne dżinsy. W prawej ręce trzymał włócznie zwróconą grotem do ziemi. Ujrzawszy obie dziewczyny uśmiechnął się. Odwzajemniły uśmiech. W blasku latarni otaczających przyszłe miejsce walki dało się nawet zauważyć rumieniec na twarzy Sary.
Stosunkowo ciche brzęczenie obu dzwonków wyroczni ogłosiło początek pojedynku. Rania w jednej sekundzie wniknęła w płatki drewnianego kwiatu, Ariel rozjaśnił swoją osobą broń Juana.
Ataki świsnęły w powietrzu. Zaklęcie Glorii przeleciało zaledwie kilka centymetrów od głowy Juana. Ten odpowiedział zdecydowanym, ale równie chybiony kontratakiem. Srebrzysta fala energii wypuszczona z końca włóczni trafiła w pobliskie drzewo. Gloria zacisnęła mocniej swój kwiat.
-Płatkowy Atak! – Z drewnianego kielicha posypało się coś, jakby różane płatki, które falą świetlistej energii pognały w stronę chłopaka. Odskoczył, ale atak Glorii trafił go w ramie. Przycisnął dłoń do miejsca, w które trafił płatek. Przez palce pociekła mu krew. Zacisnął zęby. Teraz musiał się bronić przed powtórzonym płatkowym atakiem. Przypadł do ziemi i przeczołgał się kilka metrów w stronę przeciwniczki. Ta najzupełniej nie świadoma tego, co się szykuje, atakowała dalej. Z jej drewnianego kwiatu ciągle wylatywał deszcz płatków. Juan błyskawicznie stanął na nogach, Uniósł wysoko włócznię:
-Stalowy Deszcz! – Krzyknął, a z grotu jego włóczni wyleciały odłamki stali, otoczone fioletową poświatą. Gloria opuściła wzdłuż ciała obie ręce. Przez chwilę stała nie ruchomo wpatrzona w sunące w jej kierunku stalowe odłamki. Nie zdołała się ruszyć, pozostała na swoim miejscu. Atak młodego Alvaresa uderzył ją mocno w brzuch. Rażona jego siła upadła na plecy. Broń wypadła jej z ręki, otaczająca ją poświata wydała się słabsza. Nie zwlekając, chłopak uderzył ponownie. Zachwiała się na nogach. Kontrola nad ranią gdzieś prysła, w ręce dziewczyny pozostał zwykły drewniany kwiat. Westchnęła. Pośpiesznie odnowiła kontrolę ducha, poczym uderzyła. Włożyła w ten atak całe foriyoku, jakie jej jeszcze zostało, czuła się zmęczona, chciała to jak najszybciej zakończyć. Juan uniknął porażenia, następnie sam wykonał uderzenie. Celna uderzenie. Glorię, ponownie odrzuciło do tyłu o kilka metrów, jej kwiatek, uderzając o ziemię złamał się na dwie połowy. Rania zalansowała nad jej głową. Walka była skończona. Przegrała. Powoli podniosła się z ziemi, pozbierała reszki swojego medium. Spojrzała chmurnie na Juana.
-Gratuluję ci – powiedziała sucho, poczym zwróciła się do siostry – Idziemy..
-Już – Sara zeskoczyła z huśtawki., Rzucając szamanowi w przelocie zalotne spojrzenie i tak przez niego nie zauważone. Po chwili chłopak został sam. Usiadł na ławce, ułożył broń na kolanach.
-Ariel – powiedział cicho, do swojego ducha, który pojawił się tuż obok niego – Wygraliśmy pierwszą walkę, jeszcze tylko jedna... Dziękuję ci przyjacielu.
-Po dziękuj sobie. – Odparł duch – To twoja zasługa.
Poniósł się i zaczął powoli zmierzać w stronę swojego domu.
-Chyba powinienem napisać o tym do siostry – mruknął na wpół do siebie, na wpół do Ariela.
Duch tylko skinął głową, poczym zniknął. Juan przyśpieszył kroku. |
|
|
Daryśka |
Wysłany: Czw 15:39, 13 Lip 2006 Temat postu: |
|
Hum... tajemniczo, ciekawie, masa na pierwszy rzut oka różnych, a jednak zazębiających się ze sobą wątków, jak zwykle genialne opisy... no po prostu nie ma się do czego przyczepić, zostaje tylko czekać na więcej ^^'
Równie ważna, jak Yoh? Hmm... aż mnie ciekawość zżera, czemu jest aż tak ważna! Więc w miarę szybko oczekuję kolejnej porcji literek |
|
|
Ive-Hao |
Wysłany: Śro 23:31, 12 Lip 2006 Temat postu: |
|
Ok wreszcie mioje literki...dopiero teraz, bo wcześniej trzba było sprzatąć, potem była burza, a potem koleżanka na miasto mie wyciągnęła i dopiero co wróciłam...
Rozdział VI
Ive siedziała na łóżku w podkulonej pozycji i obejmowała rękami kostki u nóg. Cała dygotała, na jej czole perliły się krople potu. Przez otwarte usta głośno łapała oddech. Ten sen, co on mógł oznaczać? Zastanawiała się powoli opanowując drżenie rąk starając się przy tym jakoś uspokoić serce, które wprost wyrywało się z jej piersi. W pokoju panowała cisza. Uliczna latarnia wrzucała do pomieszczenia troszkę światła, ale barw nie dało się rozróżniać. Same kształty, ciemne kontury nielicznych mebli. Przyciągnęła twarz do kolan, ciągle widziała sunąca na nią ścianę wody. Wściekłe fale pragnące zapewne zalać ją i pogrzebać żywcem w swoich głębinach. Uniosła głowę. Dotknęła stopami drewnianej podłogi. Powoli wstała i ruszyła w przeciwległy kąt pokoju, gdzie na niewielkim, kwadratowym, opartym jednym bokiem o ścianę stoliku, nieopodal okna stała butelka z wodą i mała szklanka. Ostrożnie napełniła szklankę, uważając przy tym aby nie uronić ani kropli, co z powodu ciągle nieco trzęsących się dłoni nie było zbyt prostym zadaniem. Uniosła napój do ust, pociągnęła długi łuk. Obraz płomieni nagle zmieniających się w wielkie morskie fale ciągle majaczył przed jej oczami. Odstawiła naczynie. Opadła na stojące obok stolika krzesło. Zamknęła oczy. W jej głowie wirował już teraz nie tylko sen, ale także twarze wszystkich napotkanych szamanów, ich imiona, nazwiska, twarze ich duchów, oraz media. Większość z niech była dziećmi, ze słabym przygotowaniem, waląca pod czas testu na oślep, nie używając przy tym ani odrobiny sprytu. Nieliczni, bardziej doświadczeni kandydaci wręcz przeciwnie, zbytnio liczyli na podstęp. To zwykle ich gubiło. Dziewczyna zbyt dobrze znała takie sztuczki. Dlatego też ci właśnie odpadali najczęściej. Ponownie sięgnęła po szklankę. Pociągnęła długi łyk. Na wiech jej rozważań wydobyła się teraz twarz pewnej młodej, może piętnastoletniej szamanki. Długie czarne, mocno pofalowane czarne włosy, zielone oczy o figlarnym spojrzeniu, filigranowa postawa i ciemna opalenizna. Do tego strój składający się z turkusowej, wiązanej na szyi bluzeczki, oraz krótkiej, bo sięgającej zaledwie do połowy uda białej spódniczki. Na nogach zwykłe białe tenisówki, w ręku długi drewniany kwiatek, podobny do tulipana, pomarańczowy, na zielonej łotyszce. Duszek lewitujący nad jej lewym ramieniem przypominał swoim wyglądem elfika z baśni dla dzieci. Miał on (czy raczej ona) długie białe włosy związane w dwa gładkie kucyki, niesamowicie niebieskie, wręcz lazurowe oczy, oraz podwójną parę przeźroczystych skrzydełek, podobnych odrobinę do owadzich. Duszek ten miał na sobie prostą, biała suknię odkrywającą ramiona i prawie cały malutki dekolt, ale za to sięgającą aż do jej stóp. Ive uśmiechnęła się. Tak właśnie zapamiętała Glorię Santos...
****
Była to kolejna pogodna gwieździsta noc. W parku niedaleko centrum panowała zupełna cisza, nawet wiatr nie poruszał gałęziami drzew. Chodniki i jezdnia dosłownie świeciły pustkami, tylko obok jednej z ławek, tuż u wylotu alejki stała dziwna postać, cała owinięta w długi płaszcz. Postać zdawała się być zniecierpliwiona, albo zdenerwowana, kręciła się niespokojnie we wszystkie strony. Jej pierścionki, bransoletka, naszyjnik i kolczyki w kształcie małego kryształowego deltoidu świeciły bladą poświatą. Od czasu do czasu odzywał się z nich ciche głosy, słyszane tylko przez właścicielkę. Dziewczyna generalnie rzecz biorąc starała się nie zwracać na nie uwagi, tylko na niektóre uwagi odpowiadała zdawkowo. Nie chciała wciągać się w dyskusje z duchami, to ją dekoncentrowało. Raz jeszcze rozejrzała się po parku. W jej stronę nadchodziła jakaś nastolatka z długim patykiem, zakończonym główką kwiatka w dłoni. Obok niej leciał mały duszek, otoczony skąpym, białym światłem. Dziewczyna stanęła dokładnie przed nią. Ive pokrótce, wytłumaczyła jej co i jak, poczym nastolatka pokierowała duszka do kwiatka. Rozświetlił się białą, bardzo silną kontrolną ducha. Jednakże Gloria nie zamierzała atakować od razu, lekko zmrużyła oczy czekając na to co zrobi przeciwniczka, aby móc później na to opowiedzieć. Ta odpowiednio szybkim ruchem wykonała połączenie duchów i wysłała w kierunku dziewczyny kilka pocisków z utworzonej w ten sposób broni. Chybiła (celowo), nie znosiła tej techniki. Nastolatka wykonała jednak unikowe salto w powietrzu, opadła na ziemię kilka metrów dalej od miejsca w którym pierwotnie stała, rękę z kwiatkiem, stanowiącym teraz jej broń, wyciągnęła przed siebie, wolną odbiła się od podłoża. Lekko zgięta ruszyła w stronę przeciwniczki. Uderzyła kielich drewnianego kwiatka zajaśniał kilka razy mocniej.
-Rania, słoneczny taniec! – wyostrzone z pomarańczowych płatków małe, świetliste pociski, podobne kształtem do tańczących laleczek pomknęły w stronę radnej, która nie zdążyła się osłonić. Siła uderzenia odrzuciła ją do tyłu, mało co nie straciła równowagi, ale jednak zdołała utrzymać się na nogach. Poczuła lekki ból w okolicy żołądka. Zebrało się jej nawet na wymioty, ale opanowała to. Uśmiechnęła się leciutko.
-Wiesz, że zostało ci pięć minut? – spytała rozbawionym tonem.
Zapytana pokręciła przecząco głową. Dyszała, nie była w stanie opowiedzieć. Na jej twarzy malował się wyraz oszołomienia. Widząc to Ive uśmiechnęła się szerzej, podeszła do swoich rzeczy, lezących pod jednym z licznie rosnących tu drzew, wygrzebała dzwonek wyroczni i oddała go młodej szamance.
-Lepiej, żebyś zawsze miała go przy sobie. – poradziła – Przez niego będą przekazywane wszelkie informacje o dalszych walkach. Wiem, że jest okropny, ale tam nikt nie ma gustu, a mnie nie słuchają. – Powiedziała uprzejmie i odeszła wolnym krokiem.
****
Otrząsnęła się z niedawnych wspomnień. Co z tego, że tamtej dziewczynie udało się zmieścić w połowie czasu, skoro wirujące w głowie Indianki obrazy ze snu powoli stawały się dla niej coraz bardziej jasne i zrozumiałe. Ogień zmieniający się w wodę, powietrze zmieniające się w ziemię z pomocą jakieś potężnej siły. Zwykły senny majak, a do tego zdawałoby się zupełnie kretyński, ale mająca nad tym pięcioramienna gwiazda wpisana w okrąg tłumaczyła wszystko. Wiedziała tylko jednej osobę (czy raczej istocie, sama nie bardzo wiedziała jak ma o nim myśleć), znającej sekret owej gwiazdy jedności i panującej z związku z tym nie tylko nad żywiołami, ale także nad władnym przeznaczeniem. Kolejny łyk. Wreszcie się uspokoiła. Pomyślała nawet, ze ten sen, czy raczej koszmar, jest tylko wytworem jej wyobraźni, że to wcale nie musi oznaczać jego powrotu. Znów napełniła szklankę. Powoli upiła mały łyczek. Nie chciało się jej pić. Robiła to na siłę, troszkę odruchowo.
„O kurcze” – pomyślała zaciskając mocniej palce na szklance. Naczynie rozkruszyło się w jej dłoni. Odłamki szkła wpiły się w jej skórę, reszki płynu wyciekły na blat stołu, a potem na podłogę. Ze skaleczonej dłoni ciekła cienka struga krwi. Nie zwracała na nią uwagi, podobnie zresztą jak na leciutkie pieczenie w okolicy rany.
-O kurcze - powiedziała tym razem na głos. Podniosła się i podeszła do okna. Ponieważ szyby nie osłaniała ani żaluzja, ani nawet firanka dziewczyna oparła się o parapet i wyjrzała w noc. Na dworze panował chłód, lekki wiatr wywiał reszki złego snu. Ręce ponownie jej zadrżały, gdy tuż za plecami poczuła dość mocny powiew, zwiewający jej rozpuszczone włosy w stronę twarzy. Odwróciła się. Za nią, czy raczej teraz już przed nią stał jasnowłosy dych wielkości dorosłego mężczyzny z przeźroczystymi skrzydłami u ramion i poważną, wręcz zatroskaną miną. Stęknęła mimowolnie. Duch wzruszył ramionami.
-Wiesz, co oznacza twój sen, prawda. – stwierdził bez nacisku – Wiesz doskonale, tylko się boisz. Rozumiem to nie jesteś jedyna.
Przełknęła ślinę.
-Tak duchy wiatru od dawna wiedziały, on powrócił...
Urwał nagle czując na sobie jej nieprzychylny wzrok.
-To właśnie usiłowały mi powiedzieć – Dokończyła za niego. – Jednak coś je powstrzymało. Strach?
Kiwnął głową.
-Ja wola wierzyć w to, że to zwykły sen i nic więcej. Powiedz, jest na to jakaś szansa?
-Wiele snów pozostaje tylko snami. – Efthet-May zruszył obojętnie ramionami. – Tylko niektóre z nich są przeszłością, a jeszcze mniej teraźniejszością, lub przyszłością. Wbrew temu co się uważa senne wizje są rzadkością.
-Tak wiem.
Usiadła na łóżku zakładając nogę na nogę. Poprawiła suwające się ramiączko bordowej koszuli nocnej. Z skaleczonej dłoni ciągle leciała krew. Ignorowała to. Duch zmienił swoją formę na kulistą i zawisł dokładnie na wysokości oczu szamanki.
-Ten twój sen...
-Nie zatrzymaj znowu – warknęła – przecież on – Wzruszyła ramionami – Mam go gdzieś. – dokończyła na jednym wdechu mocno zdenerwowanym głosem.
-Turniej też? A siebie samą?
-Daj mi spokój! – syknęła.
Duch mruknął niezrozumiane coś pod nosem, następnie zniknął zgodnie z życzeniem dając jej spokój. Podprawiła poduszkę, uderzając w nią dłonią. Na jasnej pościeli pojawiła się mała czerwona widoczna nawet po ciemku plamka. Ive dopiero wówczas zwróciła uwagę na swoją ranę, czy raczej ramkę. Zapaliła światło, zranienie nie było duże, ale za to dość obficie krwawiące. Za bardzo jak na taką mała ranę. Sięgnęła po lezącą pod łóżkiem torebkę. Przeglądnęła jej zawartość, po chwili wydobyła ze środka mały biały bandaż, który zawsze na wszelki wypadek nosiła przy sobie i zaczęła powoli opatrywać sobie rękę. Kiedy skończyła położyła się pod kołdrą, nie zasnęła jednak. Jakoś nie chciało jej się spać.
***
O północy brama nie dużego cmentarza na obrzeżach miasta była już od wielu godzin zamknięta na głucho. Czarne pręty żeliwnej, ozdobionej odlanymi w żelazie liśćmi winorośli, oraz pokaźnymi gronami tych że owoców nadawała mu dodatkowo tajemniczy wygląd. Podobnie jak rzeźbione, marmurowe, bądź granitowe nagrobki w jego zabytkowej części. Wysokie drzewa i wyłaniający się za nich prawie okradły księżyc wzmacniały uczucie grozy Nadając nekropoli wygląd rodem z klasycznych horrorów. Ruten jednak nic sobie z tego nie robił i stał teraz spokojnie po środku jakiś alejki, po miedzy zabytkowymi pomnikami grobowymi. Dzięki swojej długiej pelerynie wyglądał jak duch, albo inna nocna mara. Gdyby koś mógł dostrzec wyraz jego twarzy stwierdziłby, że jest zupełnie spokojna, chociaż myśli Indianina nie należały do najlżejszych. Stojący dokładnie naprzeciw niego wysoki, szczupły chłopak, o jasnych, sięgających do linii szczęki włosach, uczesanych tak, aby nieznacznie opadały na policzki, czarnych oczach, również zdawał się spokojny. Ciemny stój chłopca, składający się z czarnej, luźnej bawełnianej koszulki z białym pochyłym napisem „Nightwish”, oraz czarnych dżinsów, przyozdobionych tu i ów gdzie agrafkami i sporej grubości łańcuchami sprawiła, że jego właściciel wręcz zlewał się z ciemnym tłem. Gdyby nie stosunkowo mały święcący punkcik tuż obok chłopaka mogłoby się wydawać, że mężczyzna jest tu zupełnie sam. Chłopak zacisnął mocniej nóż w ręce. Ruten cały czas coś mówił, ale on go nie słuchał. Nie cierpliwie mrużył oczy. Migający punkcik również tęsknie spoglądał w stronę broni trzymanej przez młodego szamana. Zatrzepotał czarnymi skrzydłami, wyciągnął swoją łabędzią szyję, bo był to duch czarnego łabędzia. Otworzył bezgłośnie swój pomarańczowy dziób. Jasnowłosy przestępował z nogi na nogę. Oczy jego świeciły coraz większą determinacją i chęcią walki.
-...masz na to dziesięć minut. – zakończył Ruten, a chłopak wypuścił powietrze z płuc, poczym cichym, ale zdecydowanym głosem rozkazał swojemu duchowi, by wszedł w nóż. Kilka pierwszych ataków świsnęło obok sędziego nie czyniąc mu nawet małej szkody. Kolejny, bardziej precyzyjny atak został przez niego oparty z pomocą tarczy z ducha olbrzymiego kraba. Popielata, łatająca wiewiórka, czy raczej jej duch naostrzyła pazurki i napuszyła futerko. Chwilę potem złączyła się z duchem kraba. Uderzenie było mocne i celne, ale chłopak zdołał wykonać unik. Tylko jakiś boczny promyk trafił go w ramie. Syknął cicho, złapał się za bolące miejsce, jednak wywołana tym niedyspozycja szybko minęła. Zagryzł wargi. Błyskawicznie odnowił utrącaną kontrolę ducha i ponownie zaatakował egzaminatora. Ruten odskoczył na bok, ale chłopiec nie czekając uderzył ponownie. Tym razem Indianin nie zdążył się zasłonić, chociaż już uniósł dłoń z duchową tarcza. Wąziutka struga światła ugodziła go w okolice obojczyka.
-Ooo – wydał z siebie cichy okrzyk zdumienia. – Brawo udało ci się Pablo Ernandezie. – zamilkł na chwile, poczym dodał – Jesteś dobry, silny, inteligentny – zniżył głos – nie powinienem ci tego mówić, ale masz spore szansę, tylko uważaj... – mówił dalej dając chłopakowi elektroniczny dzwonek wyroczni – To kiedyś były prawdziwe dzwonki, dziś tylko nazwa została. Podziękuj postępowi – wysilił się na dowcip. – Bo to dużo wygodniejszy sposób przekazywania informacji...
-Tak – zgodził się chłopak – Dużo lepszy. A jakich informacji?
-A takie tam, czas, przeciwnik i miejsce walki, gdzieś tam jest też regulamin.
-Acha...
-Wszystko jasne?
Pablo przytaknął.
***
Ruten cicho wcisnął się do mieszkania. Mimo późnej pory nie czuł zmęczenia. Napełniała go satysfakcja i pewnego rodzaju ulga, z powodu zakończenia walk kwalifikacyjnych. Co prawda zdawał sobie doskonale sprawę, że najgorsze tak naprawdę dopiero ma nadjeść, jednakże rozbierała go radość połączona z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Cieszył się więc tą chwilą i nie zamierzał martwić się na zapas. Czas pokaże, czy jest o co. Nie spodziewał się, że nastąpi to tak szybko. Ściągnął pelerynę, zawiesił ją na wieszaku przy wejściu. Po cichu udał się w stronę półotwartych drzwi w głębi małego pustego holu. Zrobił pierwszy krok i zauważył światło w pokoju obok. Zaciekawiony i zaniepokojony za razem cicho zapukał w półprzeźroczystą szybę, następnie delikatnie uchylił drzwi i bez zaproszenia wsunął się do środka. Ive dotychczas siedząca w kucki na łóżku z pochylaną głową uniosła ją nieznacznie. Wyprostowała nogi, stanęła na podłodze.
-Coś się stało? – zapytał w końcu Ruten – Dobrze się czujesz? – Dostrzegł opatrunek na jej prawej dłoni. – Co to?
-Skaleczyłam się... – troszkę głupie – zgniotłam szklankę w dłoni, sam rozumiesz...
Uśmiechnął się przelotnie.
-Chyba tak. – Szybko spoważniał – I dlatego nie śpisz? Wczoraj zarzekałaś się, że jak już zaśniesz to nie wstaniesz przed dziewiątą rano.
Spuściła oczy unikając jego wzroku.
-Tak mówiłam, ale mówić to jedno, a wykonać to drugie. Ja nie mogę spać.
-Czemu?
-Nie pytaj.
-Złe sny? – Ruten nie dawał za wygrana.
-Nie pytaj – syknęła z naciskiem.
-Czemu?
-Nie chciałbyś wiedzieć. – wyjaśniła nieco tajemniczo. Miała zamiar odejść, ale złapał ją za ramię.
-To bardzo ciekawe wiesz?
-Może...
-Powiesz?
-Nie! – głos miała stanowczy, odpowiedź była ostateczna. Indianin zrozumiał, że nic nie wskóra. Odwrócił się, przeszedł przez pokój. W drzwiach zatrzymał się jeszcze i przez rzucił przez ramię:
-To nie to co myślę, prawda?
-Nie wiem o czym myślisz. – opowiedziała cicho dziewczyna.
****
Ognisko przygasało, ale brązowo włosy chłopak w beżowej pelerynie i szerokich ciemnobrązowych spodniach, do których przyszyty był czerwony pas ozdobiony białymi, pięcioramiennymi gwiazdami nie zwracał na to większej uwagi.
-Brawo malutka szeptał jakby sam do siebie, taką cię lubię, a kiedy okaże się przed światem co jeszcze potrafisz polubię cię jeszcze bardziej. Mały murzynek rozchylił ciekawie wargi.
-Co ona takiego potrafi mistrzu?
-Sam się przekonasz Opaczo. Ona jest dla mnie prawie tak samo ważna jak Yoh Asakura, chociaż zostały im przypisane inne role.
-Nic nie rozumiem panie.
Brązowowłosy uśmiechnął się.
-Nie szkodzi, wkrótce zrozumiesz. |
|
|
Daryśka |
Wysłany: Śro 13:28, 12 Lip 2006 Temat postu: |
|
Uduś brata. No i wracaj szybko i pisz, bo już tak długo czekamy... |
|
|
Kaede |
Wysłany: Śro 11:11, 12 Lip 2006 Temat postu: |
|
czy wy słyszycie o czym gadacie?! No qrde jesteśmy damami które maja gadać o sukienkach a nie o opowiadankach =D A czesc na Ka miałam do połowy napisana ale brat mi WSZYSTKO z kompa usunął. Aha, teraz wyjeżdżam na pogrzeb i mmoze mnie nie być do max. tygodnia badz dwóch |
|
|
Daryśka |
Wysłany: Wto 19:15, 11 Lip 2006 Temat postu: |
|
Szał twórczy? Brzmi ciekawie ^^' No to czekam na literki! A o guzdrających się firmach remontowych - to już reguła, że nigdy na czas się nie wyrobią.
Co do japońskiego - talent językowy schodzi na drugie miejsce, na początek idzie pamięciówka, bo uczysz się pisać i czytać kompletnie od podstaw. A jak już to przerobisz, to idzie gładko |
|
|
Ive-Hao |
Wysłany: Wto 13:57, 11 Lip 2006 Temat postu: |
|
To, że nia ma literek, to nie moja wina, tylko firmy remotowej, że się guzdra....no dobra dzisiej albo jutro....bo jak dzisiaj wlece do domu, to czeka mnie sprzątanie do północy....ech. A japoński im więcej ognlądam w orginale, tym bardziej mi się podoba. Tylko z moim talentem językowym....hum jakis mnie szał twótczy ogarłął...więc 20 lat póżniej też można się nowości spodziewać.... |
|
|
Daryśka |
Wysłany: Pon 23:23, 10 Lip 2006 Temat postu: |
|
No nie no, ja wracam, a tu żadnych literek?! Tak być nie może! Ja protestuję!
A japoński - świetna sprawa ^^' Jak gdzieś dorwiesz jakiś kurs, to gorąco polecam! Hiragana i katakana nie są wcale takie straszne, na jakie wyglądają... co do kanji to jeszcze się nie wypowiadam, bo w środę zaczynamy kanji ^^' |
|
|
Ive-Hao |
Wysłany: Pią 17:07, 07 Lip 2006 Temat postu: |
|
Wiesz jeśli idzie o japoński to sama nabieram na to ochoty, ale tam gdzie mieszkam lipa z tym.... No mam nadzieje, że juz wszykowo bedzie ok i jedno wiem nigdy wiecej remontów! juz mam dość... |
|
|